Moment w którym Disney przejął markę Star Wars jest równie istotny dla popkultury jak ten, w którym przejęto całe uniwersum komiksów Marvela. Firma Myszki Miki chce trzymać w garści po prostu wszystko co pochodzi z USA i odnosi sukcesy na całym świecie. Inwestycje w takie ikony są gigantyczne, dlatego, by się zwróciły należy postępować agresywnie: stąd umowa z Electronic Arts na robienie gier w świecie Gwiezdnych Wojen. I wiadomość o tym, że Star Wars: Battlefront będzie grą tylko do grania po sieci, tylko na dwunastu mapach (jak się właśnie okazało). Bez kampanii fabularnej. Witajcie w prawdziwym świecie.
Takie obcinanie zawartości to dowód na to, że nie ma szans na obsuwę tego tytułu. DICE wie, że musi zdążyć na premierę w listopadzie – miesiąc przed trafieniem do kin Epizodu VII. To nie podlega żadnej dyskusji, dlatego nie zawracają sobie głowy ani robieniem singleplayerowej kampanii opowiadającej jakąś sensowną historię, ani nawet szykowaniem zbyt wielu map do multi. Po co skoro można je dodać w DLC? Przecież to mogłoby tylko skomplikować produkcję Battlefronta i dorzucić studiu dodatkowych stresów, których mają już pewnie i tak zbyt wiele.
Postawcie się w ich sytuacji: muszą dostarczyć grę, o którą fani błagali od lat. Grę, w którą od dnia premiery będą grać miliony graczy i serwery muszą to wytrzymać (sytuacja ze startu Battlefielda 4 nie może się powtórzyć). Żeby było jeszcze ciekawiej tworzą pierwszy tytuł związany z najbardziej oczekiwanym filmem od lat, na który panuje hype nieporównywalny z niczym innym.
Dlatego właśnie za nasze ciężko zarobione pieniądze dostaniemy tylko 12 map do multiplayera. Smutny wynik, ale w obecnej sytuacji wydaje się być jedynym sensownym jeśli DICE faktycznie skupi się na budowie uzależniającego gameplayu. Jeśli to osiągną to wszyscy im wybaczą nikłą zawartość Battlefronta siedząc tygodniami przy tej grze i kupując kolejne DLC.
Mimo to, pamiętajcie – 12 map. Premiera 17 listopada 2015 na PC, PS4 i XOne.
źródło: gamespot
0 Komentarzy