Pamiętacie o Phantomie? Z pewnością nie, gdyż większość z Was zajmowała się wówczas czymś innym niż interesowaniem się przyszłością interaktywnej rozrywki. W skrócie: los tej konsoli jest odrobinkę podobny do Nintendo Playstation.
Phantoma uważano za vaporware, czyli sprzęt, który nie został nigdy ukończony i najprawdopodobniej zniszczony lub zaginiony. Ten stan rzeczy zmienił się, gdy do jednego ze sklepów w USA wpadł koleś z prototypem tej konsoli pod pachą. Galerię z przyniesionym urządzeniem możecie zobaczyć tutaj.
Chcecie usłyszeć historię urządzenia? Oto ona:
Jakieś naście lat temu w okolicach roku 2002 narodziła się pewna wizja firmy Infinium Labs.
"Wielcy naukowcy i inżynierowie" postanowili stworzyć sprzęt, który stanie się brakującym ogniwem pomiędzy konsolą a PC. Tak oto powstał Phantom, który właściwie to był... komputerem osobistym w skórze konsoli. Sprzęt podłączano o telewizora, ale komponenty miał czysto pctowe. Na jego pokładzie znalazła się chociażby karta graficzna GeForce FX5700. Jak na takim urządzeni się grało? Stosunkowo normalnie. Grę ściągało się z pomocą upowszechniającego się wówczas internetu szerokopasmowego, a grano w nią z pomocą specjalnej bezprzewodowej klawiatury i myszki lub pada.
Tak rozpoczął się okres wielkiego mydlenia oczu streamingiem gier, który przypomina trochę to, co chciano osiągnąć z OnLive.
Prototypowe konsole pojawiały się na różnych imprezach growych (E3) i wzbudzały nadzieję wymieszaną z odrobiną politowania. Wszystko pękło w roku 2006, gdy szef Infinium zabawił się w rozprzestrzenianie nieprawdziwych informacji giełdowych i firma dokonała żywota z kilkudziesięciomilionowym długiem.
Od tego czasu Phantoma uważano za vaporware. Sprzęt przyniesiony do sklepu komputerowego działa, ale trudno na nim w coś zagrać. Z pewnością jest to jednak gratka dla kolekcjonerów sprzętu komputerowego i posiadaczy niespełnionych marzeń o rewolucji streamingowej.
Kolejny biały kruk z listy odhaczony.
Źródło: Arstechnica
0 Komentarzy