Destiny - Recenzje

00
Antares

Destiny pokazano po raz pierwszy na konferencji zapowiadającej wypuszczenie konsoli PlayStation 4. Nowa gra od studia Bungie, czyli legendarnych twórców takich hitów jak Myth, Oni, czy seria Halo. Ludzi, którzy nigdy nie zawodzą, a teraz pod skrzydłami jednego z najbogatszych wydawców, czyli Activison, tworzyli swoiste opus magnum – połączenie pierwszoosobowej strzelaniny z elementami gry MMORPG, osadzone w fascynującym świecie SF. Pierwszy tak bardzo „next-genowy” tytuł, wypuszczony blisko rok po premierze nowych konsol.

 

To nie mogło się nie udać. I trzeba przyznać, że się udało. Problem w tym, że oczekiwania były dużo większe, a twórcy popełnili sporo mniejszych lecz irytujących błędów tam, gdzie problemem nie mógł być budżet czy czas na prace nad projektem. Mimo to, Destiny jest naprawdę świetną produkcją, o czym świadczy fakt, że chociaż często denerwuje, a miejscami nawet trochę nudzi, to jest w niej coś, co każe wracać do konsoli.

 

Akcja gry toczy się w post-apokaliptycznym uniwersum SF. Ludzkość rozpoczęła podbój kosmosu i po dotarciu na Marsa odkryła na nim niesamowity, potężny byt – Podróżnik (Traveler), który udostępniając swoją technologię i wiedzę zapoczątkował złotą erę dla człowieka. Lata rozkwitu zakończyły się jednak, gdy w naszym układzie słonecznym zawitał odwieczny wróg Podróżnika, zwany po prostu Ciemnością. Sprowadził on ze sobą na Ziemię armie agresywnych, obcych ras, gdzie stoczono bitwę, którą Podróżnik ostatecznie przegrał. Teraz, uśpiony orbituje wokół ostatniego ludzkiego przyczółku na planecie, a my jako jeden z chroniących miasto tzw. Strażników, jesteśmy jedną z ostatnich nadziei ludzkości.

 

 

Jak widać, fabuła Destiny nie jest specjalnie odkrywcza, jednak na szczęście przedstawiony świat nadrabia to z nawiązką niesamowitym klimatem. Problem w tym, że przez około 10 godzin, które możemy poświęcić na przejście fabularnych misji kierowanych przede wszystkim do pojedynczego gracza, przez większość czasu ziewałem. Dialogi nie są zbyt porywające i nie czuć zupełnie powagi sytuacji. Coś się dzieje, dowiadujemy się różnych rzeczy, jednak wszystko przedstawiane jest trochę po macoszemu. Nawet informacje o samym świecie, który tak mocno do siebie przyciąga, zostały wypchnięte przez Bungie z gry na strony internetowe oraz do dedykowanej aplikacji mobilnej. Nie znajdziemy tu więc encyklopedii w stylu znanym choćby z Mass Effect – dostęp do poszczególnych informacji odkrywamy za pomocą specjalnych kart zdobywanych za osiągnięcia w samej grze, jednak nie przeczytamy ich z jej poziomu, a szkoda.

 

Niedociągnięcia fabularne nie są jednak największym grzechem misji w Destiny. Jest nim niestety po prostu nuda, bowiem opierają się one zawsze na podobnym schemacie. Musimy przelecieć z punktu „A” do „B”, nierzadko przebijając się przez grupki przeciwników (zazwyczaj w takich samych składach jednostek), by tam użyć towarzyszącego nam robota Ghosta i odpierać kolejne fale wrogów, czekając aż wykona on swoją pracę. Czasem musimy jeszcze zabić jakiegoś potężniejszego przeciwnika. I to niestety wszystko, chociaż trzeba przyznać, że rozgrywka sprawia dużo większą satysfakcję gdy zabierzemy ze sobą jednego lub dwóch znajomych tworząc grupę Fireteam, co każda fabularna (i nie tylko) misja w Destiny umożliwia. Samotna rozgrywka potrafi być jednak miejscami mocno nużąca a nawet trochę dołująca.

 

 

Mieszane uczucia budzą także lokacje. Do dyspozycji mamy cztery mapy umiejscowione na Ziemi, Księżycu, Wenus i Marsie. Z jednej strony trzeba przyznać, że są one dość duże i pełno w nich różnorakich zakamarków, które na czas misji stają się instancjami działającymi trochę jak np. podziemia w World of Warcraft. Ponadto każda ma swój niepowtarzalny klimat, a na dodatek pełno w nich najróżniejszych detali. Ziemia urzeka industrialnym klimatem opuszczonych przemysłowych budynków, Księżyc surowością i bezkresem kosmosu nad głową, Wenus soczystą zielenią dżungli zaś Mars ruinami miast pośród pomarańczowych piasków pustyni. Niestety te fantastyczne miejsca wieją trochę pustkami. Wrogowie pojawiają się zawsze w tych samych konfiguracjach w określonych miejscach, a chociaż trafiamy czasem na małe grupki innych graczy, nie sposób pozbyć się wrażenia, że świat Destiny jest niedostatecznie zapełniony.

Rozpoczynając rozgrywkę tworzymy postać wybierając jedną z trzech klas, które na pierwszy rzut oka nie różnią się jakoś specjalnie, co jest jednak mylnym wrażeniem, gdy odkrywamy ich pełny potencjał pod koniec gry. Zwłaszcza, że każda z nich posiada dwa, różniące się od siebie odrobinę zestawy zdolności. Ciężko opancerzony Titan jest odpowiednikiem wojowników z gier MMO, posiadając drzewko umiejętności nastawione na obronę, umożliwiające tworzenie ochronnego pola siłowego, nieocenione gdy podczas trudnej misji musimy wskrzesić współgraczy. Hunter jest typowym damage dealer’em, wybierającym spośród dwóch alternatywnych zestawów umiejętności, nastawionych na walkę dystansową lub w zwarciu. Z kolei Warlock to „czarodziej” w świecie Destiny, wybierający pomiędzy „magią” pustki, zadającą olbrzymie obrażenia przeciwnikom, a zdolnościami „słonecznymi”, które oprócz siania zniszczenia wspierają również drużynę.

 

 

Warto przy tym zaznaczyć, że każda z klas może używać dowolnych rodzajów broni, a jest tu w czym wybierać. Najczęściej używamy broni podstawowej, którą mogą być ciężkie rewolwery, karabiny samopowtarzalne, pulsacyjne lub automatyczne. Druga kategoria to broń specjalna, do której znajdujemy nieco mniej amunicji, gdzie wybierać możemy spośród strzelb, karabinów snajperskich lub broni energetycznej, przypominającej odrobinę w działaniu kulowego Rail Guna znanego z Quake’a. Ostatnia kategoria to broń ciężka, do której najtrudniej znaleźć amunicję, która dzieli się na ciężkie karabiny maszynowe oraz wyrzutnie rakiet.

 

Bungie doświadczone latami prac nad serią Halo stworzyła naprawdę fantastyczną mechanikę walki. Strzela się naprawdę świetnie, a my poruszamy się płynnie i swobodnie, ciesząc się skokami wydłużanymi za pomocą „jetpacka”. Umiejętności specjalne, choć ładujące się dość powoli, stanowią natomiast ciekawe urozmaicenie, a użyte w odpowiednich momentach potrafią mieć kluczowe znaczenie dla zwycięstwa, obojętnie czy mowa o starciu z innymi graczami w trybach PvP, czy o wspólnym przedzieraniu się przez hordy obcych. Od tej strony nie można się więc do Destiny przyczepić i jeśli przymkniemy oko na fabułę i powtarzalność rozgrywki, to czekają nas długie godziny emocjonującej walki, bez względu na to, który z trybów zabawy najbardziej będziemy preferować.

 

 

Około 10 godzin rozgrywki musimy poświęcić na rozwinięcie postaci do teoretycznie maksymalnego, 20 poziomu doświadczenia. Teoretycznie, bowiem w Destiny możemy osiągnąć maksymalnie 30 poziom, jednak by tego dokonać musimy zdobywać rzadki ekwipunek zawierający współczynnik Światła. I właśnie wokół tego skupia się częściowo tzw. End Game gry, podobnie jak w produkcjach z gatunku MMORPG. Problem w tym, że twórcy nie odrobili pracy domowej z tematu mechanizmów rozgrywki związanych ze zdobywaniem przez graczy wyposażenia. Jest to o tyle dziwne, że Destiny to gra wydawana przez Activision – firmę związaną z Blizzardem, który robi „te rzeczy” najlepiej w branży od wielu lat.

Gdy czytacie te słowa, gra dostała już najprawdopodobniej zapowiedzianą niedawno aktualizację, naprawiającą częściowo ten problem, jednak przez dwa tygodnie od premiery nietrudno było wskazać najbardziej irytujący element rozgrywki. Podobnie jak w Diablo, zdobywamy tu bowiem „zagadkowe” przedmioty, które należy następnie „zidentyfikować” w mieście. Problem w tym, że w popularnym hack’n slashu, znalezienie rzadkiego, pomarańczowego legendarnego przedmiotu zawsze oznaczało, że takowy dostaniemy. Nawet jeśli był dla nas nieprzydatny, mogliśmy go rozłożyć na części, by zmontować sobie kiedyś coś równie potężnego u kowala.

 

Niestety, w momencie gdy piszę te słowa, w Destiny odnalezienie pod koniec gry super-rzadkiego fioletowego przedmiotu nie oznacza nic, ponieważ wylosować możemy nawet jakiś zielony „śmieć”. I najczęściej tak właśnie jest. Co więcej, totalnie losowo wygląda także przyznawanie nagród w trybach PvP – czasem po meczu najlepsze rzeczy może dostać ktoś, kto miał 0 punktów, bo po prostu nawet nie grał. W grze, która opiera się w dużej mierze na zdobywaniu ciekawego ekwipunku, takie niedociągnięcia są mocno bolesne.

 

Same tryby zmagań z innymi graczami są na szczęście bardzo ciekawe, sprawiają mnóstwo satysfakcji i wciągają na długie godziny. To właśnie tam, spędziłem najwięcej czasu w Destiny. Najbardziej do gustu przypadł mi Control, będący połączeniem przejmowania punktów kontrolnych oraz team deathmatchu. Owe pukty, których zdobyć i utrzymać możemy maksymalnie trzy, wpływają na mnożnik punktów dostawanych za zabójstwa. Tym samym, wygrywa nie tyle ta drużyna, która najskuteczniej poluje na przeciwników, lecz ta która robi to, jednocześnie pilnując, by w danych miejscach powiewały jej flagi. Ciekawie prezentuje się także tryb Salvage, w którym zdobywamy relikty przy pomocy Ghosta, którego należy pilnować w trakcie procesu. Nie wiem jednak dlaczego, ale Bungie udostępnia go jedynie w weekendy, mniej więcej raz na dwa tygodnie. Jest to o tyle idiotyczne, że dowolnego dnia możemy natrafić w mieście na Bounty (czyli swoiste questy), które wymagają grania w Salvage, przez większość czasu po prostu niedostępny. Gdzie tu sens, gdzie logika?

 

Poza trybami PvP, misjami fabularnymi oraz patrolami na poszczególnych planetach (polegającymi na podejmowaniu się krótkich i prostych misji, odbieranych w rozsianych na mapie punktach) Destiny oferuje także tryby Strike oraz Raid. Są one odpowiednikami dungeonów i raidów z gier MMORPG. Na pierwszy możemy wybrać się z dwoma innymi graczami dobranymi nam automatycznie, jednak drugi wymaga już sześciu dobrze wyposażonych i świetnie zgranych ludzi, których zaprosimy na takie wydarzenie sami. Trzeba przyznać, że Bungie zadbało tu o wysoki poziom trudności i nie ma mowy o łatwym „farmieniu” raidów. Szkoda tylko, że ma żadnego systemu wyszukiwania odpowiednich ludzi i łączenia się w grupy z poziomu gry. W World of Warcraft mamy odpowiednie kanały na czacie oraz system Dungeon Finder, w przypadku Destiny społeczność musi robić sobie sama na Facebooku, Reddicie, forach internetowych, czy zmontowanej na szybko stronie www.destinylfg.net na której znajdują się „ogłoszenia”, kto i gdzie chce się wybrać. W przyszłości priorytetem dla Bungie powinno być więc zwiększenie interakcji pomiędzy graczami o system wyszukiwania klanów i graczy do wspólnych wypadów. Powinna być także możliwość handlu i dom aukcyjny. Przydałoby się także dodanie więcej gestów, które dodałyby klimatu i pozwalały choćby na podziękowanie w trakcie walki za wskrzeszenie.

 

 

Najmniejszych zastrzeżeń nie można mieć do kwestii technicznych. Na konsolach nowej generacji gra wygląda po prostu fenomenalnie, a w lokacje, choć wiejące trochę pustkami, cieszą oko projektem i klimatem. Niezwykle klimatyczne są także modele broni, ubrań, statków kosmicznych, ścigaczy i przeciwników. W świetnym Halo drażnił mnie zdecydowanie trochę infantylny design wrogów. W przypadku Destiny mamy cztery odmienne obce rasy, z których każda ma swój sposób walki oraz inną osobowość. Falleni są odrobinę insektoidalni i dobrze uzbrojeni, Hive to rój przypominający jednostki Żniwiarzy z Mass Effect, Vex to antyczna rasa robotów, zaś Cabal to ciężko opancerzeni kosmiczni najeźdźcy. Każda z tych ras posiada różne typy jednostek, posiadające swoje mocne i słabe strony. Destiny radzi sobie również bardzo dobrze od strony dźwiękowej. Różne rodzaje broni mają swoje własne odgłosy, przeciwnicy krzyczą w swoich językach i wydają charakterystyczne dźwięki co ułatwia lokalizowanie ich podczas walki, a wszystko podkreśla dramatyczna, fenomenalna muzyka. Pod względem artystycznym produkcja Bungie jest więc małym arcydziełem i zdecydowanie spełnia pokładane w niej oczekiwania.

 

Przez tą mieszankę świetnych elementów i wielu niedociągnięć Destiny jest bardzo specyficzną produkcją, która nie każdemu przypadnie do gustu. Ja sam podczas rozgrywki nie raz miałem jej dość. Zazwyczaj, gdy czekała na mnie kolejna mało odkrywcza misja lub gdy po kilku godzinach zabawy potencjalnie rzadki przedmiot okazywał się tak naprawdę totalnie bezwartościowy. Z drugiej strony jest w tym kosmicznym świecie coś, co każe do niego wracać. Potencjalnie nieciekawe aktywności zyskują gdy zabieramy na nie swoich znajomych. Wybranie się na Strike z dodatkowymi modyfikatorami trudności i pokonanie bossa ostatkami sił potrafią sprawić olbrzymią satysfakcję, nawet jeśli otrzymujemy za to nieciekawą nagrodę. Bungie po mistrzowsku połączyło również pierwszoosobową strzelaninę z elementami MMORPG. Naprawdę dobrze działa tu system „drop in”, który pozwala szybko dołączyć w trakcie akcji do każdego z naszych znajomych, pod warunkiem że ma wolne miejsca w drużynie. Niezwykle emocjonujące tryby PvP także zachęcają do siedzenia z padem w ręku, zwłaszcza że otrzymujemy za nie tokeny, których mozolne zbieranie owocuje możliwością wymiany na gwarantowany rzadki ekwipunek.

 

Produkcja Bungie ma olbrzymi potencjał. Jest ona niczym przepiękna szczegółowo wykonana gra planszowa, do której ktoś zapomniał dodrukować niektórych kart z zasadami. Na szczęście, wprowadzane powoli aktualizacje pokazują, że twórcy jednak słuchają społeczności. I gra na pewno stawać się będzie coraz lepsza. Sam wydawca od początku powtarzał, że Destiny ma być produkcją, która ma się rozwijać przez lata, a ponieważ mowa o tytule z rozgrywką nastawioną stricte na sieć, za kilka(naście) miesięcy nikt zapewne nie będzie pamiętać o początkowych niedociągnięciach i wpadkach. Werdykt muszę jednak wystawić dzisiaj, oceniając produkt który otrzymaliśmy w dniu premiery. A dziś jest to gra, której trochę brakuje do tego, czym od początku powinna być. Zważywszy jednak na to, że Destiny już dziś zawiera duże pokłady grywalności, a nie trzeba płacić za granie abonamentu, można jej już dziś dać szansę. Bo to bardzo dobra gra. Nie rewelacyjna i przełomowa, lecz po prostu dobra. I mam przeczucie, że po regularnie wprowadzanych poprawkach stanie się w końcu tym niezapomnianym, olbrzymim tytułem, który mocno zredefiniuje to, jak postrzegamy poszczególne gatunki gier wideo.

Destiny

Ocena
8
Wasza ocena
8.3
Oceń grę
O autorze
AntaresAntares
16 0
Miłośnik tatuażu i nowych technologii. Geek i gadżeciarz. Uwielbia pisać o grach, przez co ma zdecydowanie za mało czasu na granie. W grach najbardziej ceni immersyjność, fabułę i zamysł artystyczny. Prawdopodobnie największy fan BioShocka w Polsce.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]