Battleborn - Recenzje

29
Piechol

Gearbox Software wpływa na zupełnie nowe wody i serwuje nam Battleborn. Borderlandsowe naleciałości widać tutaj gołym okiem, jednak jest to zupełnie inna produkcja. Czy nadal dostarczy nam tyle frajdy, ile poprzednie gry tego studia? Zapraszam do przeczytania poniższej recenzji.

 

Na wstępie wyjaśnijmy sobie jedną kwestię, żeby mieć to już z głowy. Battleborn nie jest kalką Overwatch, ani na odwrót. To dwie znacząco różniące się od siebie gry. Mają jednak pewną wspólną cechę i jest nią to, że wpisują się w nowo powstały gatunek o nazwie hero shooter, czyli gier gdzie pierwsze skrzypce gra nie jedna postać, ale cała zgraja bohaterów, spośród których możemy wybierać do woli i siać zniszczenie kim chcemy (głównie strzelając). Bogaty wachlarz herosów to z grubsza jedyna rzecz, która upodabnia te produkcje do siebie. Skoro jednak i Blizzard, i Gearbox Software w swoich kampaniach marketingowych zarzucali nas sylwetkami bohaterów, to nie sposób było nie ulec takiemu pierwszemu wrażeniu. Wiadomo jednak jak sprawy się mają z pierwszymi wrażeniami: bywają złudne. Battleborn to zupełnie inna para kaloszy.

 

Zmarnowany potencjał

 

W odległej przyszłości, cały Wszechświat pogrążył się w mroku. Za sprawą nieznanego wroga wygasły wszystkie gwiazdy, poza jedną – Solus. Stała się ona celem dla ostatnich żyjących ras z całego kosmosu, które były w stanie podołać tak dalekiej, międzygalaktycznej podróży. Surowców jest tyle co kot napłakał, więc dochodzi do międzygatunkowej wojny, która może być końcem jakiegokolwiek życia i końcem istnienia Wszechświata. Wcielasz się w rolę dowódcy oddziału Battleborn, który zrzesza najznamienitsze jednostki spośród 5 frakcji, które chcą powstrzymać niepotrzebny rozlew krwi i położyć kres wojnie.

Brzmi ciekawie? Tak jest w istocie, jednak oprócz ciekawego pomysłu, temat tła fabularnego został potraktowany tutaj po macoszemu, przez co pozostaje faktycznie tylko tłem. Jeżeli szukasz więc narracyjnych fajerwerków, to tutaj nie znajdziesz ich w takiej ilości, żeby czuć się usatysfakcjonowanym. Co prawda samą grę otwiera bardzo klimatyczna, animowana scenka, która mogła być preludium do ciekawej opowieści, jednak później fabuła przypomina o sobie tylko okazjonalnie poprzez scenki przerywnikowe, które raz są w pełni animowane, raz są to statyczne grafiki ze zmieniającymi się elementami, a jeszcze innym razem są to scenki zrealizowane w całości na silniku gry. Główny wątek zamyka się tutaj w 8 epizodach, które przypominają bardziej misje z Destiny, ponieważ obracają się wokół wykonywania tych samych czynności: broń czegoś przez określony czas, odeskortuj robota w wyznaczone miejsce, załatw bossa. Nie ma tutaj nic odkrywczego, jednak warto zaznaczyć, że w odróżnieniu od konkurencji, Battleborn posiada pełnoprawny tryb dla jednego gracza. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale jednak: liczy się sam fakt. Oprócz tego w każdy z trybów można zagrać na split-screenie, więc fani kanapowego giercowania będą zadowoleni i czeka ich masa dobrej zabawy. A właśnie, skoro już przy zabawie jesteśmy: jak wygląda rozgrywka w Battleborn? Tutaj jest zaskakująco dobrze i całe szczęście, bo to nie historia jest tym, co w tym przypadku jest w stanie zatrzymać na długie godziny przed ekranem.

 

Dzień świstaka

 

Od momentu włączenia gry mamy dostęp do dwóch trybów: Story i Versus. Pierwszy z nich omówiłem pokrótce wyżej, drugim zajmę się w dalszej części tej recenzji. Na początku każdej rozgrywki wybieramy dla siebie jedną postać, w którą się wcielimy. Wachlarz herosów, spośród których można wybierać jest tutaj naprawdę bogaty. 25 postaci to dużo, zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że każda z nich ma swoją osobowość i gra się nią inaczej. Mamy tutaj całą menażerię najróżniejszych indywiduów zaczynając od ludzi, przez elfy, roboty, krasnoludy, chodzące skały, kosmitów, a na słodkim pingwinie kierującym mechem kończąc. Uwierzcie mi: jest w czym wybierać. Należy pamiętać jednak, że część z nich od samego początku jest zablokowana i możemy je odblokować dopiero poprzez progres w grze lub wykonywanie specjalnych zadań. Kiedy dokonamy już wyboru i zdecydujemy się na naszego bohatera, to zostajemy wcieleni do 5-osobowego zespołu, a następnie rozpoczynamy eksterminację wszystkich adwersarzy, których byli na tyle nieroztropni, żeby znaleźć się w obrębie naszego celownika, lub na tyle blisko, żebyśmy mogli policzyć się z nimi w zwarciu. Tutaj na scenę wchodzi zaimplementowany system Helix, czyli to jak nasz bohater może rozwinąć swoje umiejętności w trakcie gry. Jest to swoista wariacja na temat klasycznego levelowania postaci: zdobywamy punkty doświadczenia, które po osiągnięciu odpowiedniego pułapu zamieniają się w level, jednak z tą różnicą, że tutaj za każdym razem rozpoczynamy grę z 1 poziomem i możemy w trakcie rozgrywki podbić go maksymalnie do dziesiątego. Nowy poziom każdorazowo łączy się z wyborem ulepszenia postaci z drzewka umiejętności, choć bardziej adekwatne byłoby tutaj stwierdzenie: z filarów umiejętności. Każda z postaci na początku ma dostęp do dwóch ścieżek rozwoju, lewej i prawej (wraz z częstym katowaniem jednej postaci pojawia się również trzecia - środkowa), przy czym można dowolnie lawirować między stronami, oczywiście pod warunkiem, że pamiętamy, że z każdego poziomu możemy dokonać tylko jednego ulepszenia. Dzięki temu za każdym razem, mimo że gramy tym samym herosem, nasza rozgrywka może wyglądać inaczej. Weźmy na przykład najbardziej typową z postaci – Oscara Mike'a. To z pozoru zwykły żołnierz, uzbrojony jest w karabin szturmowy, granaty i kamuflaż maskujący. Możemy na przestrzeni rozgrywki rozwinąć go w ten sposób, że będzie mógł ciskać dalej swoimi granatami i będą one tworzyć kałuże z lawy generując dodatkowe obrażenia, albo możemy postawić na rozwój kamuflażu i pozostawać dłużej w ukryciu, żeby potem wyprowadzać ataki z zaskoczenia, które mają dużą szansę na trafienie krytyczne. Wariantów podejścia do każdej rozgrywki jest naprawdę dużo, przez co cały czas bawimy się świetnie, nawet na początku gry, kiedy nie możemy jeszcze wybierać spośród wszystkich postaci. Dodatkowo dobrą zabawę potęguje to, że w trakcie gry możemy natrafić na specjalne paczki z lootem, które po otwarciu mogą przysporzyć nam nowych skinów dla bohaterów, a nawet specjalnego sprzętu, który później możemy wykorzystać, żeby dodatkowo ulepszyć naszą postać. Nie ma tutaj oczywiście mowy o nowym ekwipunku, broniach czy innych widocznych zmianach - są to jedynie przedmioty, które możemy zabrać ze sobą w bój (maksymalnie 3 jednocześnie), które po uruchomieniu podnoszą niektóre ze statystyk naszej postaci, np. zmniejszają odrzut broni albo zwiększają pojemność pancerza. Kiedy uda nam się skończyć misję albo rozegrać mecz do końca, dostajemy punkty doświadczenia, które wędrują w dwa miejsca. Pierwszym z nich jest ogólne konto dowódcy, czyli nasze konto, gdzie zdobywając wyższe poziomy odblokowujemy nowych bohaterów, a drugim jest indywidualne konto Battleborna, którym graliśmy, gdzie odblokowujemy nowe skiny, gesty, historię postaci czy wspomnianą wcześniej trzecią ścieżkę rozwoju. Gratyfikacja za poświęcony czas jest tutaj jak najbardziej na miejscu, rzadko zdarzają się rozgrywki, po których nie odblokowaliśmy nic nowego.

 

Eksplozja w fabryce kredek

 

Zanim przejdę do meritum tej produkcji, czyli trybu sieciowego, pochylmy się jeszcze nad ogólnym wrażeniem jakie wywołuje Battleborn. Od strony graficznej jest co najmniej przyzwoicie, gra śmiga na Unreal Engine 3, jest kolorowo i przyjaźnie, jednak nie sposób nie zauważyć tutaj Borderlandsowych naleciałości. Kreskówkowy styl i obrażenia wyskakujące hurtowo nad głowami przeciwników to tutaj chleb powszedni. Przeciwnicy, poza głównymi herosami, to klasyczni chłopcy do bicia, nie wyróżniają się ani sposobem prowadzenia walki, ani designem, choć oczywiście w ich szeregach znajdują się większe jednostki, których ubicie zajmie nam trochę więcej czasu. Najmniejsze z robotów, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, przypominają nawet wyglądem Claptrapa, więc na pierwszy rzut oka widać, z grą jakiego studia mamy tutaj do czynienia. Kolejną charakterystyczną cechą dla gier Gearbox Software jest wizualny chaos, który potrafi zapanować w niektórych momentach gry. Tu ma to miejsce dość często, pewnie dlatego, że mamy tutaj pięciu bohaterów, z których każdy prześciga się w wykorzystywaniu swoich specjalnych skilli i posyła tyle pocisków przed siebie ile tylko się da, bo ilość amunicji jest tutaj nieograniczona. Nie raz przecierałem oczy, kiedy na widoku pojawiła się większa grupka przeciwników i rozpoczynała się symfonia destrukcji. Latające wszędzie punty obrażeń, lasery, eksplozje… W pewnych momentach było tego na ekranie po prostu zbyt dużo, nawet do tego stopnia, że byłem w stanie stracić orientację, w którą stronę powinienem tak właściwie strzelać i czy przypadkiem nie robię sita z jednego z kompanów z drużyny. W takich momentach wychodzi humor, z jakiego znani są ludzie z Gearbox Software. Postacie rzucają zabawnymi tekstami na prawo i lewo, więc fakt ostrzelania przez kompana zostałby skwitowany w należyty sposób. Najlepsze w tym jest to, że poszczególni bohaterowie potrafią dostosować gadki do konkretnych osób, więc np. niezbyt rozgarnięty osiłek – Montana, kiedy uda mu się posłać Kleese'a (cecha główna: wysoka inteligencja) do piachu, zwraca mu uwagę, że na nic zdało mu się siedzenie nad książkami w starciu z jego muskułami, etc. Naprawdę ciekawy patent, który dodaje herosom jeszcze więcej indywidualnego charakteru. Dodatkowo powoduje to, że w trybie sieciowym kąciki ust potrafią powędrować w górę nawet wtedy, kiedy dostaniemy sromotny łomot, bo postacie nie tracą humoru nawet wtedy, kiedy umierają. Szalone, nieprawdaż?

 

Sieciowe zmagania z prawdziwego zdarzenia

 

Przejdźmy teraz to najistotniejszego elementu Battleborn – multi. Pal licho tryb fabularny. Tutaj liczy się rozgrywka online, gdzie naprzeciw siebie stają dwa zespoły po 5 herosów każdy i walczą między sobą o hegemonię na polu bitwy. Rozgrywka sprowadza się do jednego z trzech trybów. Najbardziej klasycznym z nich jest Capture, gdzie zespoły muszą utrzymać kontrolę nad trzema punktami na mapie, przez co zdobywają punkty przybliżające ich do zwycięstwa. Jeżeli graliście kiedykolwiek w podobny tryb w jakiejkolwiek innej grze, to od razu poczujecie się jak w domu. Powiew świeżości przynoszą dwa pozostałe tryby. Meltdown polega na tym, że musimy eskortować nasze wojska (sterowane przez SI) do specjalnych pieców, gdzie mogą poddać się samospaleniu i złożyć się w ofierze kosmicznemu bóstwu, które nagradza oddanie punktami. Przeciwny zespół ma takie samo zadanie, więc naszą rolą tutaj jest lawirowanie między eksterminacją wrogich wojsk a obroną naszych. W trakcie rozgrywki zdobywamy specjalne odłamki kryształów, które pełnia tutaj rolę waluty, a za które możemy stawiać obronne wieżyczki i dokupować kolejne stworki, które dzielnie rozpoczną swoją podróż do pieca. Wygrywa ta drużyna, która uzbiera najwięcej punktów w trakcie trwania 30-minutowego meczu, albo osiągnie limit 500 punktów, który budzi ze snu kosmiczne bóstwo i powoduje eksterminację przeciwnej załogi. Ostatnim trybem jest Incursion, gdzie musimy zniszczyć dwa duże roboty wrogiego zespołu, które znajdują się w pobliżu ich bazy i jednocześnie nie pozwolić, żeby oni wysłali nasze dwa na śmietnik. Jest to połączenie PvP i PvE, bo drogi do celu strzegą nam nie tylko inni Battleborni, ale także zwykli przeciwnicy. Obszar działań jest tutaj największy, więc przydaje się odbijanie poszczególnych części mapy i stawianie tam naszych wieżyczek strażniczych, żeby kontrolować przejście do naszej bazy i drugiego z naszych robotów. Jeżeli już przy arenach walki jesteśmy: każdy z trybów oferuje tylko po 2 specjalnie przygotowane mapy, co pomnożone przez liczbę trybów daje nam całe 6 map. Może nie wydaje się to zbyt wiele, jednak możecie mi wierzyć, że w ogóle to nie przeszkadza. Tutaj liczy się to jak podejdziemy do każdego pojedynku, jakich ulepszeń dokonamy w locie, żeby wyszarpać przeciwnikom zwycięstwo, a nie to na jakim terenie przyjdzie nam strzelać.

 

To w końcu warto czy nie warto?

 

Battleborn nie jest grą idealną, ale trudno tego oczekiwać po pierwszej próbie studia z nowym gatunkiem. Nie przeszkadza to jednak w dobrej zabawie, a tej w tym tytule jest od groma. Spędziłem z grą ponad 40 godzin, a nadal zostało przede mną dużo rzeczy do odblokowania, nawet kilka postaci, więc stawiając ostatnią kropkę w tej recenzji będę już myślał nad tym, jaką taktykę obrać w kolejnym meczu, który mnie czeka. Gearbox Software dostarczyło nam godnego konkurenta dla innych hero shooterów, a należy pamiętać, że w przyszłości Battleborn jeszcze dodatkowo zyska, bo studio zobowiązało się do dbania o społeczność jaka wytworzyła się wokół ich gry i już szykuje kolejne mapy, postacie, a może nawet tryby, które będą dostępne za darmo dla każdego. Czy warto zatem wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na Battleborn? Moim zdaniem tak, choć warto zaopatrzyć się w znajomych, którzy będą grać z nami, bo to jest gwarantem naprawdę wielu godzin niezapomnianych przeżyć pełnych emocji.

Battleborn

Ocena
8
Wasza ocena
brak
Oceń grę
  • Plusy
  • Bogaty wachlarz 25 bohaterów do wyboru
  • Rozwój postaci (system Helix)
  • Multum zawartości do odblokowania
  • Przystępny model strzelania
  • Wszędobylski humor rynsztokowy
  • Minusy
  • Fabuła to zmarnowany potencjał
  • Sporadyczny chaos na ekranie
  • Kampania à la Destiny
O autorze
PiecholPiechol
456 2
Gra odkąd pamięta. Prawdziwy pasjonat gier wideo. Bardziej narratywista, niż ludolog, jednak nie przejdzie obojętnie obok żadnej gry wartej uwagi. Fanboy konsol wszelakich, sporadycznie grywa też na innych sprzętach. Marzy o tworzeniu gier.

2 Komentarze

awatar
ENBU (gość) 7 lat temu

bardzo męczący tekst, zero lekkości, galimatias językowy

0 Odpowiedz
Piechol 7 lat temu

Dzięki za opinię, wezmę ją sobie do serca i następnym razem postaram się bardziej skondensować tekst i pisać bardziej przystępnym językiem ;) Pozdrawiam!

0 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]