Fenomen handheldów - Publicystyka

10
ravn

Praktycznie od powstania pierwszych produkcji ludzie pragnęli grać wszędzie, nie tylko w domu. Jak się okazało, wspaniała wizja szybko nabrała realnych kształtów. Chciałbym przedstawić Wam moją opinię o fenomenie przenośnych maszynek do grania – subiektywnie i na podstawie własnych doświadczeń, których sporo zgromadziło się przez te kilkanaście lat. Skupię się też tylko na „prawdziwych” handheldach (a więc przeznaczonych tylko/głównie do grania), zahaczając tylko o rynek smartfonów.  Do dzieła!

 

Tak to się zaczyna

 

Pamiętam jak dziś moją pierwszą przenośną konsolkę i spodziewam się, że wielu z Was także ją posiadało. Zwykła elektroniczna gierka, występująca najczęściej w szarej, podłużnej obudowie, oznaczonej napisami typu „999 gier w 1!”. Faktyczna ilość tytułów to zupełnie inna bajka, analogiczna do popularnych kartów z produkcjami na Pegasusa – tych było co najwyżej kilka, a cała reszta pozycji to tylko dubel za dublem. A wszystko niesamowicie prymitywne i na dłuższą metę nużące. Dopiero za jakiś czas miałem przekonać się, że nie każda gra, którą mogę schować do kieszeni musi być zła. Wtedy nie wiedziałem jeszcze o istnieniu przenośnych konsolek Nintendo, które już od kilku lat podbijały rynek. To właśnie japońska firma zrewolucjonizowała mobilne granie, wyniosła je na zupełnie nowy, bardzo wysoki poziom.  

 

 

Boom!

 

Smak rewolucji poznałem stosunkowo późno. Owszem, konsolka (Game Boy Color – pierwszy Game Boy z kolorowym wyświetlaczem) bywała gdzieś w tle marketowych półek czy reklam, jednak nigdy nie wzbudzała mojego zainteresowania. Te pojawiło się kilka lat później, wraz z pierwszymi egzemplarzami wśród znajomych i… Pokemonami! Początki były niewinne, tu serial, tam figurki czy tazosy, aż w końcu, gdy zainteresowanie Kieszonkowymi Potworami osiągało szczyty – ktoś ze znajomych przyniósł ze sobą Game Boya z grą. Wtedy pierwszy raz doświadczyłem fenomenu tych konsolek. W kilka osób patrzyliśmy jak urzeczeni – to było coś więcej niż oglądanie serialu czy zabawa figurkami – realna szansa, by wcielić się w ulubione postacie trenerów, przeżywać przygody! Wtedy nikt z mojego otoczenia nie wiedział, że od tej gry zaczęła się historia Pokemonów. Może z dzisiejszej perspektywy brzmi to trochę naiwnie, jednak wtedy Game Boy zdominował mój świat, pragnąłem nabyć swój własny, magiczny kawałek elektroniki. Nigdy nie zapomnę, ile się najeździłem w poszukiwaniu poczciwego Colora! Gdy w końcu zdobyłem wymarzoną konsolkę z wyczekiwaną od dawna grą (Pokemon Silver), wsiąknąłem w świat przenośnej rozgrywki na dobre.

 

Konsolki i przyjaźń

 

Dopiero mając handhelda można było w pełni zrozumieć, czemu wszelakie wersje Game Boyów wylądowały w tak wielu kieszeniach na całym świecie. Wraz z urządzeniem dostawało się pakiet całkowicie nowych doświadczeń i możliwości, których próżno było szukać na komputerze czy konsoli stacjonarnej. Starczyło mieć cudowne dziecko Nintendo, by zaczynała działać magia – nawiązywały się nowe przyjaźnie, rozwijały stare znajomości – tego nie idzie wycenić, czy choćby w pełni opisać! Człowiek wyciągał Game Boya z Pokemonami (prawdziwy, ponadczasowy system seller) i nagle okazywało się, że w ciągu paru chwil można poznać kogoś ciekawego. Niektóre przyjaźnie przemijały, inne jednak zostały na długo, czasem na zawsze. Konsola stała się na długie lata ważnym elementem mojego życia, także dzięki mobilności. Wśród wielu wspomnień Game Boy jest obecny, czasem w tle, niekiedy na pierwszym planie. I chociaż handheldy uległy sporym zmianom w ciągu kilku kolejnych lat, to magia nadal pozostała – inna, ale wciąż silna.

Największą rewolucją, która odbiła się także na przenośnych konsolkach, było rozpowszechnienie się bezprzewodowego internetu. Już następca Game Boyów, Nintendo DS posiadał możliwość łączenia się z siecią wifi, podobnie zresztą jak nowy konkurent – PSP. Coraz łatwiejszy dostęp do internetu sprawił, że nie trzeba już było łączyć się po specjalnym kablu żeby pograć ze znajomymi, konieczność grania i wzajemnej pomocy w trudniejszych momentach także jakoś przygasła. Teraz starczyło wejść do sieci i poszukać jednego z wielu poradników – problemy znikały praktycznie same, w ciągu paru chwil. W przypadku PSP pojawiła się jeszcze rewolucja zupełnie innego pokroju. Konsolka Sony tylko pozornie przypominała produkty Nintendo, pokazała bowiem zupełnie inne podejście do mobilnego grania – większość tytułów przeznaczonych na PSP wyglądało bardziej jak „duże” produkcje, niż typowo handheldowe. Początkowy opad szczęki (taka grafika w kieszeni?!) okazał się jednak przedwczesny. Bardzo szybko wyszło na jaw, że gracze wolą podejście Nintendo do mobilnej rozgrywki. DS, mimo wielu nowatorskich rozwiązań (podwójny ekran, w tym jeden dotykowy), pozostał wierny Game Boyowym przodkom, oferując zabawę w starym stylu, uzupełnionym o kilka nowości. Nie znaczy to wcale, że PSP jest nieudane lub sprzedało się źle! Owszem, wyniki sprzedaży były znacznie słabsze niż u konkurencji (choć nadal bardzo wysokie), a wiele gier przypominało ubogich krewnych „dużych” produkcji – jednak dobrych (i bardzo dobrych) tytułów pojawiła się na przestrzeni lat cała masa! Nie jest to znowu tak imponująca liczba, jak w przypadku NDS, jednak myślę, że nikt nie powinien mieć powodów do narzekań. Aha, warto zwrócić uwagę, że w Polsce sytuacja wygląda zgoła inaczej, niż na świecie – u nas rządziło PSP, a Dual Screen zyskał opinię (całkowicie niesłusznie) konsolki dla dzieci. Przyznam szczerze, że mimo wszystkich miłych chwil spędzonych z Game Boyami, początkowo wybrałem właśnie konsolkę Sony. Chciałem grać ze znajomymi, a wśród nich królowało PSP. Jakiś czas później nabyłem jednak DS, które jest ze mną do dzisiaj – handhelda Sony zgubiłem i… nigdy nie kupiłem ponownie. Większość interesujących mnie tytułów zdążyłem ograć, a dla 2-3 kolejnych szkoda mi było wydać pieniędzy. Tu dochodzimy do kolejnego, bardzo ważnego elementu handheldowego fenomenu. Do gier Nintendo chciało (i chce) się wracać! Nieważne, czy mówimy tu o dłuuugich tytułach (40-50h na liczniku dla głównego wątku to norma), opartych na minigierkach, czy może odpowiednikach tamagotchi (np. Nintendogs) – większość tych produkcji sprawia frajdę nawet po dziesiątkach i setkach godzin. PSP także miało sporo tego typu gier (np. Monster Hunter, Patapon), jednak ogółem było ich nieco za mało. Zabrakło też typowych system sellerów, których na NDS możemy znaleźć całe tony. Nie od dziś wiadomo, że Nintendo Mariem, Pokemonami i Zeldą stoi. To właśnie kolejne gry z Hydraulikiem czy Kieszonkowymi Potworami napędzają za każdym razem sprzedaż ich handheldów. Tak było w przypadku Game Boyów, DSów, czy Wii, a próby odejścia od tej konwencji kończyły się raczej nieciekawie (vide ostatnie Wii U i początki 3DSa). Echa przenośnej wojny ciągle jeszcze trwały, gdy nastąpiła kolejna rewolucja.

 

Handheld w cieniu smartfonów?

 

Rok 2007 przyniósł zapowiedź zmian, które miały wstrząsnąć dotychczasowym rynkiem przenośnych konsolek – pierwszy iPhone. Świetny telefon, duży, dotykowy ekran oraz spore możliwości. A do tego najlepsze gry, jakie do tej pory widziały komórki. Nie chcę się jednak rozwodzić nad samą smartfonową rewolucją, a spojrzeć na to, jak wpłynęła na mobilny rynek. Kilka kolejnych lat upłynęło na rozwijaniu idei telefonu do grania (oraz masy innych zadań), w trakcie których zdążyły pojawić się zupełnie nowe konsole Nintendo oraz (nieco później) Sony. Już w trakcie premiery 3DSa rynek gier przeznaczonych na smartfony znacząco się rozwinął – wręcz go zdominował – i początkowo wydawało się, że dla następcy NDS może zabraknąć miejsca. Startowe tytuły na nową konsolę nie zachwycały, zabrakło mocnego uderzenia pokroju Mariana czy Pokemonów, poza tym były zbyt drogie w stosunku do konkurencji. Pamiętajmy, że za cenę jednej konsolowej gry kupimy kilka-kilkanaście smartfonowych! Nintendo szybko poszło po rozum do głowy – ceny wprawdzie nie spadły, ale pojawiły się zapowiedzi prawdziwych killerów, wydano także pierwszego Mariana i Zeldę. Akurat przed premierą Vity, nowego systemu Sony. Znany i lubiany kształt, dwa analogi, dotykowy ekran, tylny touchpad i niesamowite możliwości technologiczne – czyżby godny przeciwnik niezachwycającego konfiguracją 3DSa, którego największą nowością był trójwymiarowy ekran? Pogromca smartfonów? A może kolejna przegrana Sony?

Trudno póki co stawiać ostateczne tezy, bowiem 3DS i PS Vita są ciągle młodymi sprzętami, które dopiero nabierają wiatru w żagle, jednak na chwilę obecną 3DS wyraźnie góruje nad Vitą, nie tylko w kwestii dostępnych gier, ale i wynikami sprzedaży. Sony próbowało wprowadzić na rynek kilka potencjalnych system sellerów, jednak większość nie spełniała oczekiwań – nie wiadomo, jak sprawa będzie wyglądać za jakiś czas, PSV ma dopiero dwa lata. Nintendo zadziałało według sprawdzonych metod – Zelda i Mario skutecznie napędzały sprzedaż systemu, a niedawna premiera nowych Pokemonów okazała się strzałem w dziesiątkę (PokemonX i Y to najlepiej sprzedające się części w historii!). Wbrew głosom wieszczącym śmierć handheldów, te będą z nami jeszcze dłuuugi czas, bowiem w mojej ocenie rynek smartfonów nie tylko nie wchłonął klasycznych kieszonkowych konsolek, ale wręcz stworzył własną niszę. Moim zdaniem, największy wpływ na sprzedaż danej platformy mają poczynania twórców, a nie sama tylko konkurencja.

 

Konsolkę brać i grać

 

Fenomen Handheldów trwa już ponad dwadzieścia lat – w tym czasie świat gier zmienił się nie do poznania, jednak kieszonkowe konsole jak były tak są, dając radość kolejnym pokoleniom graczy. Trudno mi wyobrazić sobie, by kiedykolwiek miały zniknąć, szczególnie teraz, gdy coraz więcej osób zaczyna szukać czegoś więcej, niż tylko ładnej grafiki i efekciarstwa. Gry indie wyrastają jak grzyby po deszczu, często przypominając produkcje handheldowe. Cóż więcej mogę powiedzieć? Jeśli nie mieliście dotąd okazji skosztować prawdziwego przenośnego grania, zaopatrzcie się koniecznie w którąś z konsolek (czy to nowych, czy starych), bo naprawdę warto!

 

 

Autor: Jakub ‘ravn’ Łakomy

Z klawiaturą i myszką na biurku, konsolką w kieszeni lub padem w ręce jestem niemal od zawsze. Zajarany kinem, literaturą, muzyką, sztuką i motoryzacją, często z aparatem i długopisem. Gry są dla mnie emocjami - tego przede wszystkim szukam, doceniam za klimat i magiczne „to coś”. 

O autorze
ravnravn
54 0

Z klawiaturą i myszką na biurku, konsolką w kieszeni lub padem w ręce jestem niemal od zawsze. Zajarany setką różnych rzeczy. Gry doceniam za emocje, klimat i magiczne „to coś”.

1 Komentarz

Raijn 10 lat temu

A ja pamiętam jeszcze Segę Game Gear, pożyczoną od kumpla. Żarło szybciej baterię niż dzisiejsze smartfony. Acz jak na tamte czasy (jakoś koło 1994 roku) pod względem technicznym, jak i radochy jaką ta konsolka dawała, to było coś.

0 Odpowiedz