Destiny - rok po premierze - Felieton

11
Orzeł

Końcówka sierpnia, 2014 rok - spotykam się ze znajomymi i oświadczam im, że zbliża się wrzesień, a wraz z nim premiera najbardziej rozhype'owanej produkcji tego roku - Destiny. W związku z tym istnieje możliwość, że nie zobaczą mnie więcej w ciągu kilku nadchodzących tygodni.

 


Jednocześnie podejmuję walkę z wiatrakami i staram się namówić niektórych z nich do zakupu konsoli i gry, żebyśmy mogli grać razem i zachować szczątki kontaktu. Nikt z nich nie był jednak tak bardzo napalony na kosmiczną przygodę, jak ja.


Panie i panowie - ale miałbym dziś do siebie żal, gdyby jednak mi się udało kogoś przekonać.


500 000 000 dolarów amerykańskich kosztowało wyprodukowanie Destiny od początku produkcji do dnia pojawienia się jej na sklepowych półkach. Czy było warto poświęcić aż tak wielkie pieniądze, żeby odnieść bardzo umiarkowany suckes? Zapewne nie - ale jest to kwestia wielu kłopotów i zmian, jakie miały miejsce w czasie produkcji.

 

Zostało mi wskazane przez jednego z czytelników, że w powyższm zdaniu popełniłem błąd. Faktycznie, po sprawdzeniu informacji okazuje się, że wyprodukowanie Destiny wcale nie kosztowało 500 mln dolarów - ale jest to kwota, którą Activision zdecydowało się wpakować w cały dziesięcioletni plan dotyczący serii. Pete Parsons wspomniał o tym w wywiadzie dla serwisu Game Industry:

 

Jeżeli chodzi o marketing, musielibyście zapytać ludzi z Activision, ale koszty produkcji samej gry nie były nawet zbliżone do 500 mln USD. Myślę, że chodzi raczej o długoterminową inwestycję w przyszłość produktu.

 

 

Miernota fabularna

Głównym zarzutem świata wobec Destiny jest brak ciekawej fabuły. Jest to oczywiście delikatna przesada, bo gra fabułę posiada i to dość rozbudowaną - po prostu nie jest przedstawiona w grze. Jeżeli gracz jest zainteresowany głębszym poznaniem świata i występujących w nim postaci, może udać się na stronę z Grimoire Cards i sobie poczytać. Ale czy serio kupujemy gry po to, żeby czytać historię z kartek?


Przyszedł 9 września, Destiny już pobierało się na moją konsolę. Siedziałem jak na szpilkach czekając, aż pasek pobierania całkowicie się zapełni. Przez następne kilka dni intensywnie naparzałem w kosmicznych przeciwników, ukańczając kolejne misje. Ostatnią z nich załatwiłem dość szybko, po czym pomyślałem sobie "...to już?". Sądząc po opiniach, które szybko obiegły cały Internet, nie byłem jedynym, który poczuł ogromny zawód. Były nas dziesiątki tysięcy.


"Mógłbym ci opowiedzieć o wielkich bitwach... ale nie zrobię tego, dzieci i tak się już boją" - najsłynniejszy chyba tekst z gry, wspaniale oddający całą istotę fabuły. Moglibyśmy jakąś przedstawić, ale nie przedstawimy.

 


Cut-scenki w Destiny są pełne takich wypowiedzi i cliffhangerów, które mają oddalić w niebyt Twoją ciekawość. "Nie mam czasu wyjaśniać, dlaczego nie mam czasu wyjaśniać". Odczep się, idź sobie, wracaj do bezmyślnego strzelania do kosmitów.


A wszystko przez to, że historia musiała być kilkakrotnie pisana od początku. Na rok przed premierą Destiny, ekipy scenarzystów z Joe Statenem na czele, zmontowali dwugodzinny filmik nazwany Supercut, podsumowujący cut-scenki w grze i główne elementy fabuły.

 


Supercut przedstawiono szefom projektu i okazało się, że nie byli oni zadowoleni z obrotu spraw - wg nich historia była zbyt wylewna i liniowa. Zdecydowano się wyciąć ją w pień i napisać od początku - przypominam, w tamtym momencie do premiery został tylko rok.


W efekcie tej decyzji otrzymaliśmy tytuł, który został napisany na kolanie i posklejany z gotowych kawałków. Destiny w końcowej formie można by porównać do człowieka pozszywanego z organów do przeszczepu - niby wszystko działa jak trzeba, ale gdyby przyjrzeć się bliżej, to nic nie trzyma się kupy, a każdy element średnio pasuje do reszty. I jeszcze te wszechobecne blizny i szwy.

 


Symfonia dodatków

Bungie miało na szczęście trochę czasu, by zająć się dodatkami. The Dark Below, pierwsze duże DLC, wprowadziło kilka mapek i ciekawych misji. Nastąpiła duża poprawa, ale tylko dla tych, którzy zdecydowali się za to zapłacić. Pozostali gracze dostali po tyłkach.


Okazało się bowiem, że dzienne i tygodniowe zadania PvE, które są istotą end-game'u - potrafią zostać zablokowane dla tych, którzy nie posiadają The Dark Below, bo akurat misje wytypowane do rangi daily i weekly pochodzą z dodatku. Gracze, którzy pozostali przy podstawce, praktycznie co drugi dzień byli pozostawiani na lodzie.

 


Również tylko gracze posiadający dodatek mieli jakąkolwiek szansę wbić 24 poziom doświadczenia, co było jeszcze większą chamówą, skoro DLC dało części graczy przewagę nad innymi.


The Dark Below również nie zdobyło wielkiej sympatii wśród graczy. Wprowadziło tylko jeden duży rajd, rozszerzając ich ogólną liczbę do porywających dwóch. Jakby nie patrzeć, to postęp na poziomie 100%, ale i tak pozostawiło po sobie brzydki, metaliczny posmak.


The Taken King wprowadził już więcej zmian. Teraz na grę mówi się "Destiny 2.0". Aktualizacja dobrze przyjęła się wśród graczy, a sam dodatek w prasie zdobył całkiem niezłe oceny. Mapa uniwersum została zmodyfikowana, bo musi pomieścić więcej lokacji do odwiedzenia. Maksymalny poziom postaci podniesiono do 40, a więc i hardcore'owcy mają co robić - kiedy jeszcze sam grałem w Destiny, wielkim powodem do dumy było dla mnie zdobycie 22. poziomu.


Potrzeby szukających dobrej fabuły graczy również zostały zaspokojone - The Taken King opowiada o Oryksie, ojcu zabitego w poprzednim dodatku przywódcy rasy Hive, który poprzysiągł zemstę na naszym Układzie Słonecznym. Wreszcie dostaliśmy coś, co jest w miarę spójne, co więcej - posypało całą grę dodatkową szczyptą dramaturgii. Niestety, znów musisz zapłacić za coś, co powinno być w grze od początku.

 


W Destiny wymieniono również głos Ghosta - w zespole aktorów podkładających głos Nolan North, znany graczom z serii Uncharted, zastąpił Petera Dinklage'a. Bardzo zdziwiło mnie, jak ciepło tę zmianę przyjęli gracze na całym świecie - moim zdaniem Nolan brzmi sztucznie i w wielu miejscach brzmi tak, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakiej sytuacji znajduje się obecnie gracz.


Destiny ma jeszcze długą drogę przed sobą - pamiętajmy, że twórcy zakładają 10-letni plan rozwoju serii. W ciągu pierwszego roku udało się naprawić pierwszą część i rozszerzyć do akceptowalnej formy; tylko co będzie dalej? Czy Destiny 2 również będzie musiało przechodzić podobne problemy? Oby tylko nadchodzące produkcje duetu Bungie/Activision wypuszczane były nie tylko z chęci zysku, ale dla usatysfakcjonowania graczy.

 

Marność nad geniuszami...

Tuż przed premierą gry na fanowskich forach PlayStation aż dudniło od zachwytów nad nadchodzącym Destiny. Ludzie, którzy dwa miesiące wcześniej mieli przyjemność uczestniczyć w otwartych beta-testach rozpływali się nad genialnością gry. Napisałem wtedy taki komentarz:


"Mam mieszane odczucia względem Destiny. Niby czekam na ten tytuł, niby jest rozhype’owany do granic możliwości, ale i tak nadal wydaje się zbyt piękne, by było prawdziwe.


Boję się, że wyjdzie kaszana – wszyscy napalimy się jak stary zbok na nastolatkę, a na końcu będziemy żałować ciężko zarobionych, acz lekko wydanych, pieniędzy. Przez lata spędzone jako gracz, praktycznie od dziecka, wyrobiłem sobie taką wielką ostrożność względem dużych produkcji, którą uspokoją dopiero pozytywne recenzje od najbardziej krytycznych ludzi w Internecie, jak na przykład Angry Joe. :P


Pożyjemy, zobaczymy. Jeżeli Destiny naprawdę będzie dobrą grą, to z przyjemnością stanę wraz z wami w walce, ramię w ramię, przeciwko złym siłom wszechświata. ;)"

 


O ile muszę przyznać, że jest dla mnie dość satysfakcjonujące, że miałem rację, to jednocześnie nienawidzę faktu, że stało się dokładnie tak, jak założyłem.


Destiny miało być grą, która miała wylądować na naszych najwyższych półkach z grami - tuż obok pudełek z serii Mass Effect czy DVD-boksów z "Gwiezdnych Wojen". Na nic takiego żaden szanujący się gracz nie może sobie pozwolić - Destiny trafi co najwyżej gdzieś na środkową pułeczkę, wciśnięte między któreś Call of Duty albo kolejną zrujnowaną markę Ubisoftu.

 

 

To w końcu warto, czy nie warto?

Czegokolwiek by nie mówić o Destiny jako o nigdy niespełnionym cudzie, nadal jest to kawał solidnej strzelanki. To jest tego rodzaju gra, którą masz odpalić i grać, nie zadawając zbędnych pytań. Zupełnie tak, jakbyś po kilku miesięcach przerwy i mając napakowane postacie wrócił do Diablo 3 - z tą różnicą, że w świat Destiny od początku aż do samego końca nie ma sensu się zagłębiać.


Jeżeli jesteś w stanie puścić fabularne zaniedbania płazem i liczysz tylko na odrobinę dobrej zabawy, to jest gra dla Ciebie. Gra ma fantastyczny model strzelania, a bitwy, które przyjdzie Ci stoczyć są w większości naprawdę nieźle wykonane. Gra w Destiny z paczką przyjaciół potrafi być miejscami rewelacyjna i jest to świetna propozycja, jeśli masz przynajmniej dwójkę przyjaciół z odpowiednią konsolą - po prostu nie ma sensu oczekiwać zbyt wiele.

 


Mimo solidnej dawki zastrzeżeń wobec gry, spędziłem w niej wystarczająco dużo czasu, aby stwiedzić, że nawet tak powtarzalny potworek potrafi dostarczyć masę zabawy. Zarówno tryby PvE, jak i PvP dają ogromną satysfakcję z ukończonej po raz setny misji czy wygranego meczu - zwłaszcza na coraz większych poziomach trudności..


Destiny możecie zakupić w naszym sklepiku w cenie 199 zł w wersji na PlayStation 4 i Xbox One. Zaraz po zakupie zalecam odwiedzenie PlayStation Store i wykupienie Expansion Passa za 138 zł, bo bez dodatków umknie Wam naprawdę wiele rzeczy. Być może warto byłoby poczekać jeszcze kilka miesięcy, aż cena gry i dodatków spadną - w końcu Destiny nigdzie się nie wybiera.

O autorze
OrzełOrzeł
312 1
Oto ja - domorosły webmaster, koder, przedsiębiorca, dziennikarz oraz wielbiciel gier muzycznych i myszoskoczków. Nocami marzę o tworzeniu gier, ale za dnia skupiam się na innych fajnych i ważnych rzeczach, dla odmiany możliwych do zrealizowania.

1 Komentarz

awatar
P1TUS (gość) 8 lat temu

W media markt w piątek Destiny: The Taken King legendary edition za 109 złociszy ;)

1 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]