Castlevania: od 8-bitowej prehistorii do najlepszej gry ery PSX - Publicystyka

02
davidzovie

Niecałe pół dnia zajęło grze Blooodstained:Ritual of The Night, zebranie na kickstarterze wymaganych pół miliona dolarów. Nie wydaje mi się żeby w Polsce kogokolwiek to jarało. Nie widziałem nigdzie ognisk kultu gier z cyklu Castlevania, a uważane przez wielu za najlepszą grę na PSX Symphony of the Night, poznałem dopiero przeglądając zachodnie serwisy. Dlatego też uważam, że przy okazji produkcji najnowszego crowdfundingowego fenomenu, warto przypomnieć krótko historię serii, na bazie której się zrodził.

 

Wampiry, Nintendo i 8 bitów klimatu

 

W zamierzchłym roku 1986, gdy w Ludowej jeszcze Polsce miała miejsce prawdopodobnie najlepsza odsłona Jarocińskiego festiwalu, przeciętny japoński gracz mógł doświadczyć czegoś niezwykłego. Famicon, będący niejako mesjaszem podupadającego na początku dekady rynku gier video świecił triumfy, a swoje narodziny zaliczyły wtedy tak kultowe serie gier jak Legend of Zelda, Metroid, dojrzały już w swojej formie Mario czy w końcu inspirowana wątkami z kultowego Draculi Brama Strokera: Castlevania wydana przez Konami. Był to czas gdy prawdopodobnie wszystkie gry były tak trudne jak Dark Souls, a którego echo mogliśmy odczuć w Polsce 10 lat później, grając na podrobionym Famicomie, czy też NESie jak kto woli, nazwanym przez naszych rodzimych dystrybutorów Pegasusem. Co wyróżniało wśród masy podobnych platformerów akcji pierwszą część Castlevanii? Klimat! Opowieść o klanie Belmontów, będących nieustraszonymi łowcami wampirów i innych mniej lub bardziej piekielnych pomiotów ociekała gotycką atmosferą. Monstra z którymi przyszło zmierzyć się bohaterowi, a w szczególności spektakularni bossowie robili wrażenie, a soundtrack do tej pory przyprawia niektórych o dreszcze. Gra ociekała tym co dużo później nazwalibyśmy miodnością.

 

 

Sukces Castlevani wymusił powstanie kontynuacji. Studio podjęło wtedy dość odważną decyzję i zamiast podjąć taśmową produkcję podobnych sequeli, postanowiło kontynuować historię opowiedzianą w pierwszej z gier w formie bliższej RPG. Simon Quest wymagał od gracza przemierzenia całej Transylvanii w poszukiwaniu fragmentów ciała Draculi. Możliwość zdobywania przedmiotów, dowolna kolejność eksploracji czy w końcu zaimplementowany cykl dnia i nocy, który wpływał na siłę napotykanych przez nas kreatur, składały się na świetnego platformera akcji z elementami roleplaying. Seria zyskiwała na popularności, zdążyła się nawet odbić od automatów, jednakże ustępowała grywalnością swoim pierwowzorom.

 

 

Trzecia część cyklu, jednocześnie ostatnia, która ukazała się na pierwszej konsoli Nintendo, wycisnęła z pierwotnej formuły maksimum, oddając ponadto w ręce graczy dodatkowych bohaterów. Do dziś zresztą uważana jest za jedną z lepszych części serii. Przełom miał jednak nastąpić wraz z nadejściem nowej ery domowych maszyn do grania, wraz z wydaną w 1991 roku konsolą SNES.

 

 

Czwarta Castlevania byłą jednym z pierwszych tytułów wydanych na Super Famicoma i mimo dość mozolnego początku, oferowałą niezliczone pokłady grywalności, zresztą do dzisiaj jest to całkiem grywalny i atrakcyjny tytuł. Znacznie ulepszona szata graficzna, genialny soundtrack i epickie walki z bossami plasują grę w gronie absolutnie flagowych dla SNESa produkcji.

 

 

Studio poszło za ciosem i postanowiło zaatakować inne platformy. Miało za sobą już niezbyt udany romans z pierwszym Gameboyem, na którym ukazały się dwie gry z serii, jednakże wydana w 1993 Dracula X: Rondo of blood, szturmem zdobyła serca użytkowników PC w Japonii. Pomogła zdecydowanie dystrybucja na płytach CD, co umożliwiło twórcom dodanie efektownych animowanych przerywników i rozbudowanie ścieżki dźwiękowej. Kontynuacja tego tytułu na SNESa zawiodła jednak oczekiwania graczy, chociażby ze względu na paskudną liniowość w projektowaniu poziomów. Po drodze Konami zaliczyło jeszcze mały romans z Segą, jednak prawdziwy król miał nadejść dopiero wraz z premierą nowej generacji konsol, które dumnie prowadził legendarny szarak ze stajni Sony, znany jako Playstation.

 

 

Do tej pory pamiętam ekscytację która wiązała się z kolejnymi grami 3D, z dzisiejszego punktu widzenia były one brzydkie jak noc i wizualnie zestarzały się w niemiłościwie paskudny sposób, niemniej zafascynowani nową technologią, użytkownicy konsol 32-bitowych byli w stanie połknąć każdy tytuł w tej konwencji. Nie dziwi więc fakt, że zapowiedzi nowej dwuwymiarowej Castlevanii zostały przyjęte raczej bez entuzjazmu. Nowy tytuł miał jednak w zanadrzu coś wyjątkowego. Gra uwolniona została od liniowości, gracz natomiast mógł swobodnie przemierzać zamek Draculi, zdobywając kolejne przydatne w trakcie rozgrywki przedmioty i poziomy doświadczenia, które czyniły go coraz skuteczniejszym w walce z piekielnymi zastępami. Podobieństwo założeń rozgrywki do wydanego na SNESa Super Metroid, spowodowały, że gra określana była mianem Metroidvanii (co zresztą stało się później określeniem całego gatunku podobnych produkcji). Kolejną rewolucją był główny bohater. Mimo że fabuła wciąż dotykała walki dzielnego rodu Belmontów, to nie oni zajęli centralne miejsce w tej historii. Zamiast tego gracz miał się okazję wcielić w Alucarda, pół-wampira pół-człowieka, który postanowił obrócić się przeciwko swojej piekielnej braci.

W dniu premiery krytykowana za staroszkolną grafikę i niemodny już gameplay, zyskała popularność dopiero później, stając się jedną z najbardziej kultowych gier w historii 32-bitowych konsol. Problemy z dystrybucją w Europie i fakt, że gra przepadła na długo w odmętach kolejnych trójwymiarowych produkcji, spowodował że Symphony of the Night, przeszło tu niemal bez echa. A szkoda, bo była to jedna z najsolidniejszych produkcji jakie kiedykolwiek powstały. Zbalansowany gamplay oscylujący między grą akcji, platformerem a uproszczonym RPG, ponadczasowa grafika, która dotej pory zachwyca skrupulatnością wykonania, absolutnie FENOMENALNA ścieżka dźwiękowa, co chyba od zawsze było atutem serii i w końcu nie dający się nie lubić główny bohater, który przypominał bardziej słodkiego bishoena z popularnego anime, aniżeli topornego osiłka składają się na jedną z najporządniejszych(to chyba dobre słowo) gier wszech czasów.

 

Produkcja ostatniej jak wielu uważa wielkiej produkcji w historii serii, pozwoliła także ujawnić talent Kojiego Igarashi, który został producentem serii. Nie bez przyczyny jednak to jego osoba, przyciągnęła tysiące osób do wsparcia kickstarterowej produkcji, która w jego intencji ma być duchowym spadkobiercą tytułu sprzed 18 lat. Czy przygody młodej adeptki Alchemii dorównają legendarnej produkcji Konami? Fani najwidoczniej ufają Igarashiemu, czego dowodem jest błyskawiczny napływ środków na produkcję. Dla nas będzie to okazja by odkryć dlaczego Symphony of the Night cieszyła się takim kultem. No chyba, że ktoś chce to zrobić już teraz, na odkurzenie PSX i poszukanie kopii gry na ebayu nigdy nie jest za późno!

 

 

 

 

 

O autorze
davidzoviedavidzovie
102 9
Wychowany na kreskówkach z polonii 1 i NESie, ukształtowany przez anime z RTL 7 i Playstation, pecetowiec, który nie gardzi niczym co od Nintendo. Gotów zanurzyć się w najgorszy absurd, żeby przekazać innym coś godnego uwagi.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]