Łotr 1. Gwiezdne Wojny: Historie – Recenzja - Wrażenia

12
Cascad

Gwiezdne Wojny to najsilniejsza marka w galaktyce. Mimo lat posuchy i wypuszczania niepasujących do siebie produktów, rozwadniających dorobek klasycznej trylogii George'a Lucasa, właściwie nic się jej nie stało. Teraz, w rękach Disneya jest jeszcze silniejsza. Po bijącym rekordy Epizodzie VII przyszedł czas na poboczną historię, zmienioną w film dopowiadający wydarzenia do głównej serii. Jest nim Łotr 1, który z wielką gracją wpisuje się w kanon odwiecznej walki dobra i zła, czyli Rebelii i Imperium.

 

 

Gareth Edwards (reżyser) jako pierwszy stanął przed zadaniem stworzenia pełnometrażowej zamkniętej historii w świecie Star Wars. W przeciwieństwie do epizodów I-VII tu mamy do czynienia z opowieścią, która ma pokazać nam wycinek tego fantastycznego uniwersum, odcięty od pokusy zmienienia się w kolejną trylogię, sagę czy serię. Osiągniecie tego celu to jeden z dwóch największych sukcesów Łotra 1 – drugim jest to, jak idealnie ostatnie pięć minut filmu łączy się z Epizodem IV, od którego zaczęła się światowa mania na rycerzy Jedi, gwiezdnych piratów i kosmiczne księżniczki. Jeszcze lepszy jest fakt, że żaden z tych trzech motywów nie gra istotnej roli w przygodzie Jyn Erso.

 

Kim ona jest? Córką najwyższego rangą inżyniera Imperium, projektującego Gwiazdę Śmierci – broń tak potężną, że jest w stanie niszczyć całe planety. Nic dziwnego, że Jyn stała się celem rebeliantów chcących dotrzeć do jej ojca oraz jego fanatycznego przyjaciela, Sawa Gerrery. Film pokazuje te wydarzenia w klasycznej formie, dzięki której możemy wydzielić wstęp (prezentacja postaci), rozwinięcie (połączenie ich we wspólnej sprawie) i zakończenie (epickie czyny w epickiej bitwie). Pamiętajmy jednak że nie jest to zwykła historia poboczna o grupce buntowników walczących z wielką machiną wojenną, to jest część kanonu Star Wars. I właśnie dlatego czuć w większości scen tę niezwykłą magię kosmicznych światów. Realia są tu o wiele brudniejsze niż w baśniowych głównych Epizodach. Obserwujemy grupę żołnierzy prowadzących brudną wojnę podjazdową, zmuszonych do szybkich ataków destabilizujących Imperium oraz do jeszcze szybszych ucieczek przed przerastającymi ich siłami kosmicznego behemota chcącego zaprowadzić „porządek” na każdej znanej mu planecie. Zamachy, podstępy i cierpienie niewinnych nigdy nie były tak mocno zarysowane w Gwiezdnych Wojnach.

 

 

Kompani Jyn nie otrzymali zbyt dużo ekranowego czasu, przez co nie polubimy ich tak jak choćby Poe Damrona (by być po jego stronie wystarczyło zaledwie parę ujęć w Przebudzeniu Mocy) jednak pozostają wyraziści dzięki swym czynom. Niewidomy mistrz walki kijem i wciąż pilnujący go komandos z ciężkim działem to przecież duet, który wyróżniałby się w każdym filmie. Łotr 1 ma też robota – nie tak słodkiego jak R2-D2 czy BB-8, ale za to o wiele bardziej zabawnego i cynicznego. To właśnie na barki przeprogramowanego imperialnego androida reżyser zrzucił komediowe rozładowywanie napięcia w filmie. Nie brzmi to zbyt bezpiecznie jednak rezultat jest bardziej niż zadowalający. K-2SO nie jest zabawny na siłę, nie potyka się i nie majaczy jak C3PO, a przy okazji potrafi konkretnie przywalić swą metalową pięścią pomiędzy kolejnymi, pięknie sarkastycznymi komentarzami.

 

Z drugiej strony mamy mamy Orsona Krennica, chcącego za wszelką cenę przypisać sobie zasługi za budowę Gwiazdy Śmierci, doprowadzić projekt do końca i nie zginąć z rozkazu Imperatora, który ma już dość tego jak długo trwa budowa tej super broni. Miło ujrzeć jak bardzo Imperium zależało na posiadaniu broni masowej zagłady, oraz wyruszyć z grupą rebeliantów na poszukiwanie jej planów budowy po to, by w przyszłości Luke Skywalker mógł rozbić ją jednym celnym atakiem.

 

 

Nie chcąc wchodzić na terytorium spoilerów zdradzę wam, że Łotr 1 ma wiele bardzo widocznych wad. Główną jest to, że tworząc dobrą wojenną historię w uniwersum Star Wars stracono sporo uroku jaki zawsze towarzyszył sadze. Nowe postaci, których już nigdy później nie obejrzymy zostały nieco za słabo zarysowane, brakowało mi w nich charakteru. Czasu ekranowego wystarczyło właściwie tylko na to, by wyraźnie zaprezentować Jyn – reszta jej składu nie miała zbyt dużej szansy się wykazać... poza robotem i niewidomym mistrzem walki kijem, co wypada trochę sztampowo. Tempo opowiadania historii jest nierówne, a potencjał najlepiej zagranej postaci, czyli ojca Jyn nie został do końca wykorzystany. Sceny, w których widzimy walkę i wybuchy, a szczególnie finałowa potyczka pełna statków Rebelii i Imperium to jednak czyste cudeńko. Fani będą zakochani w scenach batalistycznych, tak samo jak w każdym ujęciu Lorda Vadera (których jest niewiele, ale są niesamowite) i w brudnym klimacie filmu.

 

 

Wytykanie wad nie ma tu w sumie sensu. Wszyscy wiemy, że nie jest to idealny film, tylko co z tego skoro oglądając go widzimy coś czego od zawsze chcieliśmy? To są równocześnie Gwiezdne Wojny i film wojenny o parszywej grupce z ruchu oporu, która potrafi postawić się potężnemu najeźdźcy. Oczywiście to dalej Star Wars, więc nie liczcie na latające po polu bitwy flaki, żołnierzy przerażonych myślą o nadciągającym wrogu, czy też oglądania jak bomba spada w sam środek okopów. Obejrzycie za to film o najważniejszej rzeczy w uniwersum stworzonym przez George'a Lucasa – o nadziei. Uzyskanie jej wymagało ogromnego poświęcenia i postawienia wszystkiego na jednej szali.

 

Łotr 1 nie porwie sceptyków, ale dla fanów Gwiezdnych Wojen będzie świetnym prezentem oraz zapowiedzią dobrych czasów: czasów w których pomiędzy ukazywaniem się kolejnych Epizodów będziemy oglądać tak ciekawe historie, pozwalające w nowy sposób spojrzeć na to co wydarzyło się dawno, dawno temu w odległej galaktyce.

 

 

Ocena:

Star Wars/10

O autorze
CascadCascad
3215 22

Prawdziwy entuzjasta gier, który uwielbia z nich szydzić, żartować i nakręcać się na kolejne premiery. Piszę dla was newsy, raporty, recenzje… lubię oryginalne pomysły, dziwactwa i cały czas jestem na czasie. 

1 Komentarz

GeneticsD 7 lat temu

Film o wiele lepszy niż ten z poprzedniego roku. W końcu w Star Warsach były te tytułowe "warsy". Ja osobiście odnotowałem produkcję jako nieco smutną, ale prawdziwą. W innych filmach widzieliśmy jedynie starcia "elit", czyli jedi na głównym planie. A tutaj widzimy jak masowo zwykli ludzie oddają życie za sprawę.

0 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]