Super Smash Bros. - Recenzje

00
Zombie Grinder

Wskoczyłem na #hypetrain i spojrzałem na pole – 200 Mario się naparzało

Od początku przyznam się bez bicia, że z klasycznymi, „pojedynkowymi” bijatykami nie mam wiele wspólnego. Ot, za dzieciaka katowałem Street Fightery, Mortale i Fatal Fury. Nieco później z epoką pierwszego PSXa na ruszt poszedł Tekken i Street Fighter Alpha 3. Aktualnie cenię sobie klasyczne „chodzone w prawo” bijatyki (Dragon’s Crown, Scott Pilgrim VS The World), które sporadycznie uskuteczniam z kumplami – stanowią one jednak raczej tło do rozmów przy piwie niż sam w sobie cel spotkania.

Nie byłem również nigdy fanboyem gier „first party” na konsole Nintendo. Konsolę dużego N nabyłem głównie ze względu na jRPGi i możliwość ogrania The Legend of Zelda: Ocarina of Time. Mariana bardzo lubię, ale nie miałem nigdy ambicji zebrać ostatniej gwiazdki wymagającej wykonania zaawansowanej jogi na padzie. Z kolei na ludzi grających w Pikmina patrzyłem zawsze jak na potencjalnych zboczeńców. Nie mówiąc już o tym, że sama postać Donkey Konga budziła zawsze we mnie nieuzasadnioną racjonalnie estetyczną odrazę.

Po co te wynurzenia odnośnie zamiłowań growych? Ano dlatego, żeby uświadomić Wam, że teoretycznie nie było żadnego prawdopodobieństwa bym znalazł się w grupie docelowej nowej bijatyki Nintendo. Nie miałem jakoś nigdy szczęścia do spróbowania tej wieloletniej serii (N64, GameCube, Wii). Jednak od obejrzenia kilku zwiastunów, poprzez pobranie dema – małymi kroczkami zagłębiałem się w świat tej dwuwymiarowej bijatyki.  Po zagraniu w pełną wersję wsiąkłem w Super Smash Bros. totalnie. Komunikacja ze mną jest wybitnie utrudniona, powyginane palce utrudniają pisanie na klawiaturze, a powoli zaczyna kołatać mi pod kopułą straszna pokusa, że może nawet dłuższe postoje w korkach byłyby dobrą okazją by wyciągnąć 3DSa i stoczyk krótką partyjkę. Co składa się na tę wybuchową mieszankę, która spowodowała wywrócenie się mojego growego życia do góry nogami?

 

 

Easy to learn, hard to master

Ile razy słyszeliście ten slogan w kontekście gier, szczególnie w kontekście bijatyk? Super Smash Bros. to jednak zupełnie inna para kaloszy. Zasady są w istocie proste jak budowa cepa – bijemy swoich adwersarzy, a gdy skrzywdzimy ich dostatecznie mocno istnieje duża szansa, że wybijemy ich poza planszę i zdobędziemy punkt. Równie intuicyjne jest sterowanie swoimi podopiecznymi. Dość kręcenia kółek (Hadouken!) i uczenia się kombosów na pamięć. Do naszej dyspozycji pozostaje mocny i słaby cios, który w zależności od trzymanego jednocześnie kierunku powoduje odpowiedni efekt. Dodajmy do tego blok i rzut i mamy już komplet sterowania. W tym momencie zaczynają się jednak schody, bo zamiast uczyć się na pamięć odpowiedniej kombinacji, należy myśleć i reagować błyskawicznie na poczynania przeciwnika – w końcu on również nie będzie miał problemów z opanowaniem sterowania. Wrodzone lenistwo w nauce ciosów spowodowało, że właśnie ten system rozgrywki przypadł mi dużo bardziej niż w tradycyjnych bijatykach.

Do naszej dyspozycji pozostawiono masę postaci reprezentujących mniej i bardziej kultowe franszyzy Nintendo, wzmocnione m.in. o Pac Mana, Mega Mana czy Sonica. W sumie, licząc ukryte postacie i postać wzorowaną na naszym awatarze – Mii do dyspozycji graczy oddano 49 fighterów. Każda z postaci posiada unikatowy zestaw umiejętności, szybkość i siłę ciosów, więc mimo pozornego uproszczenia z każdym przeciwnikiem trzeba się uczyć nowych taktyk.

Jako, że z założenia twórcy cyklu (od pierwszej części na N64) jest to tzw. party game, na planszach w standardowym trybie pojawiają się również różnego rodzaju znajdźki. Czego tu nie ma? Asysty dodatkowych wojowników, młotki z Donkey Konga, kije bejsbelowe, lasery, piłki – praktycznie czego nie wymyślicie – znajduje się w grze. Słowem, misz masz i groch z kapustą.

Do tego dochodzą 34 areny z ruchomymi platformami i interaktywnym otoczeniem. Oczywiście wszystkie te atrakcje można wyłączyć – wówczas zostaje tylko płaska platforma i pojedynek na refleks dwóch wojowników.

 

 

Face it, Tiger, you’ve just hit the Jackpot!

Przybliżyłem niezaznajomionym zasady, ale jak ten chaos wypada w praktyce, szczególnie na przenośnej konsolce? Nad wyraz dobrze. Początkowo na malutkim ekraniku 3DS nie byłem w stanie totalnie dojść o co chodzi, jednak niepowtarzalny klimat i możliwość spuszczenia łomotu Pikachu przy pomocy Mario trzymała mnie przy konsoli. Słabiej widzącym polecam jednak skorzystanie z 3DSa w wersji XL.

Pomimo, że gra jest skierowana głównie do gry wieloosobowej, również zatwardziali single znajdą w niej coś dla siebie. Już po pierwszym uruchomieniu zaskakuje mnogość trybów – od wariacji na temat Angry Birds (Target Blast), przez klasyczną drabinkę z wyzwaniami (Classic) Ciekawie prezentuje się Smash Run - platformówka z elementami mordobicia, w której ubijając „minionki” ładujemy naszą postać niczym w uproszczonym RPGu. Równolegle z nami analogiczną drogę przechodzą nasi przeciwnicy. Po zakończeniu tej części przechodzimy do pojedynku, w którym gramy rozwijaną wcześniej postacią. Opisane przeze mnie warianty, to tylko wierzchołek góry lodowej, a to i tak nie wszystko. Nie dość, że dostajemy taką mnogość trybów, to jeszcze działa w tym wszystkim ciekawy mechanizm uzależniający.

Otóż - czego byśmy nie przeszli coś zdobywamy – figurkę postaci, złoto, za które możemy je kupić, dodatkowe tryby, plansze, postacie, znajdźki. Powoduje to syndrom nałogu – jeszcze jedna walka, jeszcze jedna mini-gierka, jeszcze dwuminutowa partyjka, która przekształca się w wielogodzinny maraton. Do tego dochodzą rozbudowane statystyki, porównania, a zatrzymałem się dopiero na trybie single player, który, niezależnie jak ciekawy, stanowi jedynie przedsmak do multiplayera.

 

 

Enter the Ninja

W tym wariancie do naszej dyspozycji postawiono tryb lokalny (łączenie konsol) oraz rozgrywki online, oparte o połączenia pomiędzy konsolami. O wadach tego drugiego rozwiązania powiem za chwilę.

Połączenie lokalne miałem okazję testować ze znajomym i trudno znaleźć tu jakiekolwiek wady. Ze względu na naturę połączenia wszystko działało płynnie, nie zauważyłem też żadnych spadków animacji. Sama rozgrywka z żywym człowiekiem generowała dużo śmiechu, wulgaryzmów i wzajemnych wyzwisk, co świadczy w moim przypadku bardzo pozytywnie o satysfakcji z rozgrywki. Warto dodać, że praktycznie każdy z trybów dla pojedynczego gracza, które wymieniłem, posiada również opcję kooperacji w wariancie lokalnym.

Co jednak w sytuacji, gdy jesteśmy skazani na rozgrywkę sieciową - szczególnie, że w Polsce od 3DSowca prawdopodobnie łatwiej spotkać Sasquatch’a? Tu pojawiają się małe schody. Co prawda możliwości jest multum – można w trybie For Fun bawić się do woli, z kolei w For Glory brać udział w rejestrowanych rozgrywkach. Istnieje również możliwość oglądania i obstawiania meczy. Co tydzień pojawiają się także nowe wydarzenia związane z pojedynkami poszczególnych postaci. Niestety problemem jest tutaj połączenie.

Po pierwsze, żeby cieszyć się rozgrywką bez lagów zalecane jest zupełnie czyste łącze – najlepiej bez żadnych smartfonów aktualizujących na bieżąco, Spotify, YouTube’a, czatów głosowych i innych dobrodziejstw ery Internetu. To jeszcze pół biedy – gorzej, że przy rozgrywce czteroosobowej, każdy z przypadkowo przypisanych nam graczy musi spełniać te same warunki. O ile przy pojedynkach udawało mi się często cieszyć walką bez lagów i spowolnień, to już w przypadku rozgrywki czteroosobowej, ta, często doczytywała się kilka sekund. Efektem tego niejednokrotnie zupełnie przypadkiem kogoś nokautowałem, a znacznie częściej sam lądowałem poza planszą. Jest to istotna wada, tym bardziej w kraju, w którym prawdziwie szerokopasmowy Internet jest równie rzadki jak autostrady.

 

 

Widzę, słyszę, reaguję

Nie samym szybkim łączem jednak człowiek żyje. Na szczęście pozostałe aspekty techniczne Super Smash Brosów to jakość sama w sobie. Przede wszystkim cieszy oko soczysta grafika sunąca niczym rozpędzony Sonic z prędkością 60 fps. Konsola o parametrach gorszych niż przeciętny smartfon wrzuca piąty bieg, ale nie widać po niej wcale zadyszki. Wszystko jest płynne i ładne, areny cieszą oko nawiązaniami do handheldowych klasyków, jak choćby plansza z czarno-białej edycji Kirby’ego na GameBoya czy Super Mario 3D Land na Nintendo 3DS. Do tego wszystkie postacie są szczegółowe i świetnie animowane, a żeby nie zgubić się w wybuchach i ogólnym zamieszaniu na ekranie, obrysowano je grubą kreską.

Podobnie oprawa dźwiękowa jest soczysta. Utworów muzycznych i ich remiksów z gier Nintendo mamy mnóstwo, a co ważne nie nudzą się ani trochę, mimo długotrwałego obcowania z tytułem. Również okrzyki w trakcie walki i odgłosy uderzeń wypadają bardzo naturalnie. Oprawę estetyczną trzeba zaliczyć na naprawdę duży plus tej produkcji.

Nieco gorzej wypada sterowanie. Twórcy zrobili wszystko by było ono responsywne i wygodne, jednak po wielogodzinnych walkach analog ślizga się strasznie, a przy bardziej zaawansowanych meczach może nawet ulec destrukcji, co spotkało wielu Japończyków. Na szczęście w naszym kręgu geograficznym nie ma aż tak wielu posiadaczy czarnego pasa w zakresie dezintegracji kontrolerów, niemniej ryzyko uszkodzenia cały czas przypomina mi o sobie w trakcie rozgrywek multiplayerowych. Na plus należy dodać, że istnieje możliwość zmiany konfiguracji przycisków, choć niestety brak możliwości zamiany sterowania z analoga na krzyżak.

 

 

Final Destination

Jednego nie można odmówić - Super Smash Bros. jest aktualnie królem konsolowych mordobić. W malutkiej kieszonsolce udało się zmieścić tyle dobrego, że spokojnie starczyłoby treści do obdarowania kilku produkcji. Przenośność gry pozwala na krótkie partyjki na parkingu, przy gotowaniu, na przystanku czy podczas jazdy środkami komunikacji miejskiej. Niestety, podstawowa zaleta przyczynia się również do wad – niepewność połączenia bezprzewodowego, nienajlepsze sterowanie, mały ekran. Z pewnością bardziej zaawansowani „smashowi” gracze potraktują ten tytuł jako rozgrzewkę przed daniem głównym – wersją gry na Wii U. Pozostali, tacy jak ja, z pewnością poświęcą jednak wiele godzin na szlifowanie umiejętności i relaksujące rozgrywki ze znajomymi lub próby pojedynków w sieci.

Tym osobom z pewnością należy tę produkcję polecić. Lepszej bijatyki na handheldy nie znajdziecie. Chyba, że reagujecie odruchem wymiotnym na zgraję przesłodzonych stworzeń ze stajni Nintendo, ale i dla Was coś się znajdzie. Zawsze możecie włączyć tryb treningowy i poznęcać się nad Pikachu i przyjaciółmi!

Super Smash Bros.

Ocena
8.5
Wasza ocena
brak
Oceń grę
  • Plusy
  • Przenośność
  • Masa zawartości
  • Poważna gra na małej kieszonsolce
  • Oprawa
  • Wciąga jak bagno
  • Minusy
  • Problemy z połączeniem sieciowym
  • Na dłuższą metę sterowanie
  • Nie dla osób brzydzących się japońszczyzną i cukierowatym klimatem
  • Przystawka przed wersją na konsole stacjonarne
O autorze
Zombie GrinderZombie Grinder
14 4
Konsolowiec z wyboru i z poznańskiej oszczędności, szczególną miłością darzy handheldy. Lubi piwo, komiksy i kinematografię - od arcydzieł po odmęty kina klasy B. Nie lubi się golić. Za młodu chciał być Batmanem, ale brzuch piwny zniszczył marzenia

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]