Mount & Blade: Warband - Recenzje

03
Cascad

Kiedy szukacie RPG-a, który ma być jak największy i oferować jak najwięcej swobody – a Elder Scrollsy oraz Gothici są dawno za wami, Wiedźminy też – to Mount & Blade: Warband może wam zrobić sporą niespodziankę. Jest tylko jeden warunek: trzeba wybaczyć mu okropne wizualia i warstwę techniczną przywołującą wspomnienia z czasów tak dawnych, że czasem lepiej do nich nie wracać. Reedycja tej, uznanej już za klasyczną, pozycji na PS4 i Xbox One wystawia na sporą próbę tolerancję graczy, dla których będzie to z nią pierwszy kontakt.

 

 

Zapraszam do karczmy gdzie jest brudno, ale ciepło

 

Tworzenie postaci to podstawa gatunku RPG, w Mount & Blade: Warband sprytnie ukryto w niej wybór poziomu trudności. Jeżeli bowiem zdecydujemy się grać szlachcicem będziemy mieli łatwiej, a gdy zdecydujemy się grać... kobietą będzie najtrudniej. Seksizm? A skąd, to bardzo ciekawy sposób na połączenie realiów Średniowiecza z ciekawym systemem premiowania gracza, dzięki któremu poziom wyzwania odpowiednio skaluje się do naszych decyzji fabularnych. Więcej gier powinno iść w tę stronę.

 

Produkcja tureckiego TaleWorlds jest zbudowana z naszych wyborów, gdyż możemy tu robić właściwie wszystko co tylko mieści się w kompetencjach rycerza chcącego piąć się górę drabinki władzy. Możemy lawirować między zadaniami dla pobliskich mocarstw, stworzyć własną bandę watażków siejących postrach w okolicy, napadać na warownie, strzec fortec, zająć się handlem, czy polityką. Mnogość opcji i elastyczność świata gry biją na głowę większość innych „otwartych” RPG-ów. Na szczęście w tym zalewie propozycji na przeżycie średniowieczno-awanturniczego żywota podróżnika, banity i władcy nie zabrakło walki. Zgodnie z tamtejszymi realiami pojedynki na miecze, szable, łuki, kusze itd. to chleb powszedni, dzięki któremu co bardziej narwani gracze utorują sobie drogę do swych celów. Zaprezentowany tu system wymaga sporego wyczucia, tak dużego, że w czasie oryginalnej premiery gry we wrześniu 2008 był wymieniany jako jej główna zaleta. Czy jest nią do dziś? W pewnym sensie tak, przede wszystkim dzięki otwartym polom na których można prowadzić starcia bezpośrednio z wierzchowca przeciwko całym oddziałom przeciwników. Nie będę was jednak czarował - to że mamy wymagające pojedynki trudno docenić nie będąc fanem oryginału. Gracze, których dopiero czeka pierwszy kontakt z serią mogą przeżyć mały szok widząc poziom tej grafiki, animacji i ogólnego braku wizualnych upiększaczy pojedynków.

 

 

Michałku! tyś największy wódz w świecie

 

Już w 2008 była to gra zacofana technicznie i jej reedycja prawie nic w tym względzie nie zmienia. Widać to nawet w jej największej zalecie jaką jest walka, tym bardziej, że niecałe pół roku po premierze M&B w świecie gier ukazał się inny action-RPG bez dużego budżetu, czyli Demon's Souls. Produkcja From Software pod względem technicznym i systemu starć absolutnie zjada grę TaleWorlds. Na szczęście to, że w tym gatunku inni mają ładniejszą oprawę, walkę i animację jeszcze nic nie znaczy. Dalej można być brzydkim, kanciatym i mimo to podobającym się ludziom RPG-iem. Zresztą, gdy bierze się udział w emocjonujących bitwach na ponad 100 wojaków to można przymknąć oko na wiele niedogodności.

 

Uczucie jakie budzi gra na początku są często nijakie, z czasem jednak na tyle oswajamy się z jej archaicznością, że nasz wojak zmienia się w maszynkę do zajmowania kolejnych ziem. Jest to o tyle istotne, że nawet pomimo braku porywającego głównego wątku fabularnego jesteśmy naturalnie wrzucani w „piaskownicę”, którą – nie mając lepszych rzeczy do roboty (będę szczery) – zwyczajnie podbijamy. Ukazuje się tu niewyczerpana siła tkwiąca w historiach w stylu od zera do milionera. Obserwowanie swojego rozwoju na podstawie tego jak wielkimi połaciami terenu zarządzamy i ilu innych władców nam podlega jest mocno satysfakcjonujące. Jedyny problem to dojść do tego momentu, nie zrażając się choćby wyglądem menu i okien dialogowych, które są tak brzydkie, że czasem ładniejsze rzeczy spuszczam w sedesie...

 

 

Na starość najgorzej samemu na świecie

 

Największym plusem Mount & Blade: Warband jest przeniesienie dużych potyczek na serwery. W multiplayerze każdy cios, blok, strzał i kopniak nabierają nowej głębi, a walka o zajmowanie kolejnych fortyfikacji z drużynami żywych przeciwników udowadnia, że to nie gry FPS potrzebują rewolucji w swych systemach. One już sprawdzają się świetnie w pojedynkach online, za to pozycji pozwalających na walkę bronią białą mamy tak mało, że choćby z tego powodu dosłownie każdą grę, w której bijemy się na tarcze i miecze można polecać każdemu chętnemu na takie rozwiązania. Jeżeli zatem chcecie bitew na dziesiątki jednostek to jesteście w dobrym miejscu.

 

Samotny podbój krainy Calradia to za to podróże od karczmy do karczmy, od turnieju do turnieju i od zebrania jednej grupy najemników do kolejnej. Oczywiście zawiera to tyle smaczków, że można się w tym zatopić na długie godziny... tym bardziej, że system rozgrywki oparty jest raczej o mozolne powiększanie swych wpływów, więc na szybkie przejęcie władzy nie ma co liczyć. Drogę można czasem skrócić sobie co prawda pieniędzmi lub działając podstępnie, choć scenariusz jaki dostajemy ani trochę nie pobudza emocji. Przy takim materiale i motywie przewodnim należałoby się graczom coś więcej, a przy wypuszczaniu gry ponownie w 2016 roku, na nowe platformy wypadałoby pomyśleć o jakiejkolwiek naprawie reżyserii, menusów, animacji...

 

 

Naprawdę nie mogę przeżyć jak wiele traci Mount & Blade: Warband przez to, że nie zostało choćby trochę podciągnięte do dzisiejszych standardów. Nie dlatego, że wymagam od gier oprawy godnej nowej generacji, tylko chociaż takiej która pasowałaby do poprzedniej. Wymagam też od RPG-ów wciągających fabuł, a od otwartych światów wypełniania ich ciekawymi NPC-ami i questami pobocznymi. Chcę żeby walka dobrze wyglądała, żeby dobrze się ją czuło i żeby można było cieszyć się zdobywaną przez siebie władzą. Warband ma ten problem, że daje naprawdę dużo frajdy dopiero w momencie w którym nasze oddziały są zdolne podbijać inne, i wtedy gdy możemy prowokować walki na dziesiątki jednostek. Z czasem gdy dochodzimy do coraz większej dominacji czar jednak pryska w serii dość powtarzalnych zadań nie wzbogacanych żadną konkretną fabułą.

 

Dla samej mechaniki warto ten tytuł poznać, pamiętając przede wszystkim to, że narodził się z małego rozwijanego przez społeczność moderską projektu. To ciekawy przykład gry potrafiącej wiernie oddać realia rycerskiego świata, budującej wokół tego swoją siłę. Nie mogę jednak nic poradzić na to, że przez ostatnie lata wydarzyło się tyle w branży, że ocena wyższa niż 6 się tu zwyczajnie nie należy. Chyba, że jesteście wielkimi fanami oryginału, znacie go na wylot i z chęcią wrócicie do niego na konsoli wybaczając mu wszystkie niedoróbki – jeżeli jesteście dokładnie na to gotowi to śmiało dodajcie dwa oczka do oceny końcowej.

 

 

Mount & Blade: Warband

Ocena
6
Wasza ocena
brak
Oceń grę
  • Plusy
  • Wielki świat i wielka swoboda
  • Wzorowy model od zera do bohatera
  • Walki z udziałem wielu jednostek
  • Średniowieczny multiplayer
  • Minusy
  • Fatalna grafika i animacja
  • Brak interesującej fabuły
  • Długo się rozkręca
  • Słabo przystosowana do dzisiejszych czasów/graczy
O autorze
CascadCascad
3215 22

Prawdziwy entuzjasta gier, który uwielbia z nich szydzić, żartować i nakręcać się na kolejne premiery. Piszę dla was newsy, raporty, recenzje… lubię oryginalne pomysły, dziwactwa i cały czas jestem na czasie. 

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]