Life is Strange - Recenzje

10
Zombie Grinder

Przyznam się bez bicia – mam olbrzymi sentyment do ckliwych i jednocześnie dziwacznych młodzieżowych historii polanych sosem popkulturowych odniesień. Uwielbiam m.in. Donniego Darko – nostalgiczny obraz Ameryki lat osiemdziesiątych, piękna, ociekająca kiczem muzyka Tears for Fears, młodzieńczy „angst” tytułowego bohatera, a przede wszystkim filozoficzne rozważania o możliwościach podróży w czasie. Ponadto bardzo sobie cenię dobrą fotografię i jej kulturoznawczą analizę – eseje Susan Sonntag „O fotografii” łyknąłem niegdyś „na raz”.

Z tego względu, zaraz po premierze, zaopatrzyłem się w pierwszy odcinek Life is Strange - przygodówki w stylu gier Telltale Games, będącej w pewnym sensie hołdem dla takich klimatów. Za produkcję odpowiedzialni są twórcy Remember Me - tworu nowatorskiego pod względem fabuły, wtórnego pod kątem mechaniki, a przy tym będącego raczej komercyjną klapą.

Who killed Laura Palmer?

Jeżeli chodzi o przedstawioną historię, Life is Strange jest równie świeże w świecie elektronicznej rozrywki, co poprzednie dzieło studia Dontnod. Max Caufield, osiemnastoletnia studentka, wraca po długiej nieobecności do Arcadia Bay – rodzinnej miejscowości, w której diabeł zwykł mówić dobranoc. Dziewczyna ma tu uczyć się fotografii na jednym z najlepszych fakultetów w kraju. Jak każde potencjalne miasteczko Twin Peaks, również Arcadia Bay skrywa zamiecione pod dywan brudy – zaginiona dziewczyna, mobbing uczniów, bractwo studenckie dla wybranych, różne typy paranoiczne szwendające się po okolicy. Dziewczyna przy pomocy świeżo odkrytej umiejętności manipulacji czasem, stara się rozwikłać lokalne tajemnice. Max została bardzo dobrze nakreślona, nie można tego jednak powiedzieć o wszystkich postaciach. Większość postaci drugoplanowych można scharakteryzować jednym słowem – nerd, skejt, cheerleaderka. Są to słabo zarysowane archetypy i równie dobrze mogłyby pojawić się w American Pie czy innym Strasznym filmie. Pojawiają się na szczęście chlubne wyjątki – zakręcony kumpel bohaterki uwielbiający niszowe kino - Warren, czy przyjaciółka Max z czasów dzieciństwa – Chloe.

Jak bardzo by nie narzekać na płaskie postacie, brakuje na rynku gier, które można by określić mianem „dramatu obyczajowego” i każda tego typu próba zasługuje na pochwałę, choćby za odwagę. W naszej branży brakuje również takich postaci jak Max - inteligentnych, trzeźwo patrzących na otaczającą rzeczywistość, a przy tym wycofanych i nieśmiałych. To powiew świeżości, którego wyczekiwała Anita Sarkeesian AKA „Gracze to szowinistyczne świnie”. Max to nie żadna cycata heroina posługująca się karabinem niczym Rambo, tylko inteligentna, nieśmiała i naturalnie urokliwa niewiasta.

Philosophy of Time Travel

Dontnod nie uczy się jednak na błędach poprzedniczki – wtórności rozgrywki. Mechanika gry jest bardzo wierną kopią systemu opracowanego przez Telltale Games. Początkowo trochę to razi, ale wykorzystanie znanych standardów wyszło francuskim twórcom zdecydowanie lepiej niż Telltale w przypadku recenzowanego przeze mnie pilota Gry o Tron. Tempo rozgrywki w pierwszym odcinku Life is Strange jest niespieszne i opiera się głównie na rozmowach, badaniu otoczenia, chłonięciu wspomnień i cofaniu czasu. Wciągnęło mnie przeszukiwanie różnych zakamarków, nie po to, by popchnąć fabułę do przodu, lecz by poznać opinię Max na temat książki czy filmu. Niestety mechanika manipulacji czasem staje się z biegiem historii nieco nużąca. Dowiadujemy się czegoś, czego nie mieliśmy prawa wiedzieć, cofamy się i udzielamy poprawnej odpowiedzi. Oby kolejne odcinki wykorzystały ten aspekt rozgrywki lepiej, bo na razie wieje zmarnowanym potencjałem. Z kolei wybory  moralne, w przeciwieństwie do historii opowiadanych przez Telltale są bardzo subtelne – nie opierają się na wyborze kogo zje zombie, raczej na wyjawieniu prawdy lub kłamstwie. Idealnie wpisują się w senny, nostalgiczny klimat opowiadanej historii.

The Moody Blues

No właśnie – klimat. Life is Strange aż ocieka ukochanymi przeze mnie popkulturowymi odniesieniami i nastrojem. Duża w tym zasługa oprawy wizualnej. Całość pociągnięto polaroidowskim filtrem, światło rozbłyskuje przez drzewa tworząc nastrojową poświatę. Oczywiście nie jest to jakość najnowszych next-genowych produkcji pod względem technologicznym, jednak graficy włożyli dużo pracy w stworzenie wiarygodnego otoczenia. W przeciwieństwie do silnika Telltale Games, gra nie przycina ani trochę, co stanowi niewątpliwą zaletę i pomaga w odbiorze historii. Również muzyka stanowiąca świetną mieszankę indie wpisuje się w nastrój całości.

Na klimat składa się również masa odniesień do filmów, guru fotografii i filozofów. Kilka scen jest wręcz parafrazą i hołdem dla wspomnianego we wstępie Donniego Darko (przy okazji – kto nie widział – przerywać recenzję i oglądać natychmiast – naprawdę warto). Ma to swoje wady. Czasami gra wręcz mówi do nas – patrz jacy jesteśmy fajni, wiemy jakimi zwyrodniałymi filmami są Nekromantik i Cannibal Holocaust, uwielbiamy fotografię Roberta Capy, czujesz? Twórcy stąpają po cienkim lodzie pomiędzy niszowością, a hipsterską modą, jednak w pierwszym odcinku udało im się nie przegiąć. Boję się jednak, że im dalej w las, tym bardziej może nie udać się twórcom utrzymać właściwego balansu. Trzymam jednak kciuki, że będzie inaczej.

This is the end, my dear old friend, the end

Nie będę ukrywał – pierwszy odcinek Life is Strange pochłonął mnie mocno, mimo oczywistych wad. Na pewno duża w tym zasługa pieczołowicie budowanego nastroju. Nie jest to jednak gra dla każdego. Odnajdą się tu na pewno miłośnicy popkultury, delikatnie budowanego napięcia w stylu Twin Peaks i nastrojowych młodzieżowych historii. Z miejsca odradzam natomiast grę wszystkim, którzy oczekują dynamicznego tempa rozgrywki, a nad pieczołowicie budowany świat – strzykawkę z adrenaliną. Gra was znudzi, zniesmaczy i zostawi z poczuciem źle wydanych pieniędzy.

Sam z kolei czekam na kolejne odcinki, mam nadzieję, że pewne niedociągnięcia zostaną naprawione, bo są zadatki na naprawdę świetną serię.

Life is Strange

Ocena
7.5
Wasza ocena
8.6
Oceń grę
  • Plusy
  • Klimat, który można czerpać łyżką
  • Niebanalna fabuła
  • Odniesienia do popkultury
  • Spójna, nastrojowa oprawa audiowizualna
  • Nietypowa bohaterka
  • Minusy
  • Niewykorzystany potencjał mechaniki cofania czasu
  • Niektóre postacie są zbyt słabo zarysowane
O autorze
Zombie GrinderZombie Grinder
14 4
Konsolowiec z wyboru i z poznańskiej oszczędności, szczególną miłością darzy handheldy. Lubi piwo, komiksy i kinematografię - od arcydzieł po odmęty kina klasy B. Nie lubi się golić. Za młodu chciał być Batmanem, ale brzuch piwny zniszczył marzenia

1 Komentarz

Cascad 9 lat temu

dobry pierwszy epizod, naprawde dobry - choć moim zdaniem za mało miejsca poświęciłes na manipulację czasem. to ciekawy patent dajacy dużo świeżości w formule "gier telltale" bo nareszcie mozemy zobaczyć w jednej chwili konsekwencje obu wyborów i wybrac dla nas lepszy zamiast powtarzać całą grę w innym stylu. moim zdaniem to super rzecz bez której LiS byłoby nudne.

0 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]