Kontrowersja: Limbo of The Lost - Publicystyka

10
Bielu

Powielanie sprawdzonych rozwiązań w grach jest obecnie czymś naturalnym. O ile przed paroma laty budziło to zastrzeżenia, trudno dziś wyobrazić sobie shooter bez systemu osłon zapoczątkowanego w Gears Of War. Tym razem wspomnimy losy (nie)słusznie zapomnianej gry Limbo of The Lost z 2007 roku, która w swych „inspiracjach” posunęła się o jeden krok za daleko.

 

Dłużej niż Duke Nuke'm Forever!

 

Historia powstawania Limbo of The Lost, jest istną mieszanką groteski i absurdu. Pierwsze głosy o przedsięwzięciu Majestic Studios pojawiły się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Pierwotnie miała to być przygotówka tekstowa na Atari ST. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że wówczas Atari najlepsze lata miało dawno za sobą i wszyscy deweloperzy odpuszczali sobie tą platformę. Studio ponownie rozpoczęło pracę nad grą dopiero parę lat później tym razem planując wydać grę na Amigę. Jednak 1995 był rokiem tryumfu komputerów i po raz kolejny LoTL odszedł w zapomnienie. Dopiero w 2002 przeniesiono koncepcję na pecety, by po pięciu latach wydać gotowy produkt. Można się śmiać, ale determinacji nie można im odmówić.

 

Festiwal "Kopiuj-Wklej 2008"

 

Na reakcję branży nie trzeba było długo czekać, lecz to co prezentowała gra przerosło pojęcie dosłownie wszystkich. Wszystko zaczęło się od publikacji serwisu GamePlasma, który wpadł na trop wielkiego skandalu. Opublikowane screeny prezentowały lokacje, będące kopią pomieszczeń znanych z Obliviona, co niezbicie dowodziło plagiatu. W tym przypadku wystarczy spojrzeć na zdjęcia poniżej, bo obraz mówi wszystko.

 

 

Nim emocje zaczynały opadać, donoszono o kolejnych „zapożyczeniach”. Cała branża przecierała oczy ze zdumienia, a przypuszczenia pesymistów potwierdziły się – gra okazała się koszmarnie pozlepianą aplikacją złożoną z kilkunastu produkcji na przestrzeni paru lat. Listę gier zasilały m.in.: Return to Castle Wolfenstein, Diablo II, Unreal Tournament 2003 i 2004 czy nasz rodzimy Painkiller.

Twórcom to nie wystarczało i postanowili „zaczerpnąć wzorce” także z filmów. W jednym z przerywników doszukano się sceny z trzeciej odsłony Piratów z Karaibów, a za część intra posłużył fragment filmu Spawn. Żeby tego było mało poniżej macie porównanie gargulcy z gry i kultowego filmu Tima Burtona, Sok z żuka. Uderzające podobieństwo, prawda?

 

 

Zamieszanie wokół Limbo of The Lost stawiało w złym świetle także wydawcę. Tri Synergy podjęło decyzję o wycofaniu gry ze sprzedaży zrzucając odpowiedzialność na twórców. Ci rzecz jasna szli w zaparte twierdząc, że zlecili wykonanie grafiki ludziom spoza firmy. Śmieszności tej argumentacji dodaje wywiad ze Stevem Bovisem (jeden z twórców LoTL) przeprowadzony przed premierą, w którym przyznaje, iż odpowiada za oprawę wizualną dzieła. Tak zapytam po staropolsku – WTF?!

 

Bo my potrafimy tylko kraść...

 

Gdy przymkniemy oko na wszystkie kradzieże, LoTL może stanowić idealną odpowiedź na pytanie: „jak nie robić gier komputerowych?”. Grafika prezentuje poziom gier z poprzedniego wieku. Otoczenie to statyczne rendery, a animacje wołają o pomstę do nieba. Gwoździem do trumny w tym aspekcie jest rozdzielczość – całość odpala się w archaicznym 800x600 i chyba nie muszę tłumaczyć, jak gra wygląda na monitorach Full HD. Warto wspomnieć, że twórcy starali się odpowiednio zmodyfikować skradzione lokacje, dodając np. czaszki bądź śnieg. Naprawdę, czapki z głów za niebywałą finezję.

Z muzyką wcale nie jest lepiej. Wszystkie soundtracki czy też pojedyncze sample wywołują ból głowy. W dialogach mamy natomiast do czynienia z totalną prowizorką – jedna osoba podkłada głosy dla kilku postaci, co brzmi po prostu tragicznie.

 

Mógłbym napisać jeszcze kilka akapitów obnażających mankamenty Limbo of The Lost, bo nie sposób znaleźć w niej jakiekolwiek pozytywów... ale to zwyczajnie nie ma sensu! Motorem napędowym dla panów z Majestic Studios była z pewnością maksyma: „Nieważne jak mówią, byleby mówili”, o czym świadczy choćby ten artykuł. Sama pozycja nie zasługuje nawet na kilka zdań, a w open office zaczynam już drugą stronę. Gra zdobyła rozgłos na jaki nie zasłużyła i do dzisiaj budzi emocje wielu graczy, którzy za chore pieniądze kupują LoTL na aukcjach internetowych. Wystarczy tylko obserwować rynek gier, później ukraść po trochu od każdej z pozycji, by na końcu podpisać pod nie swoim produktem własnym nazwiskiem. Chociaż musicie poświęcić na ten misterny plan ponad 10 lat. Chyba sobie lepiej odpuścić...

O autorze
BieluBielu
21 1

1 Komentarz

Skywalker 10 lat temu

Polecieli z tematem niczym Bonus BGC. Fajna historia, będzie więcej podobnych?

0 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]