Gry stare ale jare #9 – Doom - Publicystyka

00
Filip 'Sirmann' Jankowski

Rok 1993 był istnym wstrząsem dla graczy. Wówczas wkroczyli oni do ciemnych, oteksturowanych komnat, na których rozsmarowane były ciała poległych towarzyszy broni. Przed nimi roztaczała się przestrzeń okryta szaroburym, zachmurzonym niebem. Korytarz, który należało przemierzyć, był słabo oświetlony – nieliczne oświetlone jego części skrzyły się w wyniku zwarcia.

 

Z takim impetem na scenę elektronicznej rozrywki wkroczył Doom – rewolucyjne dzieło Johna Romero, współzałożyciela studia id Software. Na zawsze zmienił oblicze gier komputerowych, wywołując w mediach mainstreamu ogromne oburzenie.

 

 

Romero przedtem był autorem pionierskiej strzelaniny pierwszoosobowej pod tytułem Wolfenstein 3D, pamiętanej głównie ze względu na połączenie niezwykle dynamicznej rozgrywki z płynnością oprawy graficznej. Jednak – nie oszukujmy się – jest to gra bardzo anachroniczna, niezwykle płytka w treści i bardzo cyniczna. W Wolfenstein 3D ofiarą naszych działań padają głównie szeregowi żołnierze (którzy wcale nie musieli wielbić Hitlera), poruszamy się po prostacko wyglądających korytarzach, a i mapy poziomów zbudowane na bazie swastyk (sic!) pozostawiają uczucie zmieszania.

 

Na tym tle Doom, wydany w 1993 roku, prezentował się znacznie okazalej, a przy tym wyprzedzał swojego poprzednika graficznie o lata świetlne. O ile starcia z nazistami odbywają się w identycznie wyglądających komnatach (nawiasem mówiąc – bardzo prymitywne wykończenie jak na smakoszy sztuki, jakimi byli dostojnicy hitlerowscy), to wyprawa do opanowanego przez demoniczne siły, nieomal gotyckiego kompleksu cieszy oko oteksturowanymi i urozmaiconymi ścianami, zmiennym oświetleniem, wreszcie wspomnianym migotaniem świateł w ciemnych pomieszczeniach. Ba, wspomniane korytarze można oświetlać flarą, co stanowiło jak na te czasy nowatorski zabieg, budujący niezwykły klimat.

 

 

No właśnie – o Doomie można powiedzieć z poczuciem pewności, że jest grą trójwymiarową. Wprawdzie nie możemy poruszać się w pionie, ale wchodzić po schodach (także wyłaniających się z podłogi pod naszymi nogami!) – już tak. Na kilku poziomach możemy wyjść z labiryntu potworów i podziwiać krajobraz – dzięki temu dzieło Romero nabrało przestrzeni tak potrzebnej dla grafiki trójwymiarowej.

 

Zresztą nie sposób nie zanurzyć się w Doomie. W trakcie drogi do tytułowej potworzej zagłady napotykamy na różnej maści diabelskie pomioty będące jedynie wyobraźnią twórców, w przeciwieństwie do prawdziwych ludzi z Wolfensteina 3D (jakkolwiek przedstawionych w postaci zwykłych sprite'ów) – co już nie musi budzić w nas moralnych dylematów. Szeregowi zabójcy, kolczaści Obcy miotający ognistymi kolcami, szarżujące na gracza demony, płonące czaszki... Owych antagonistów jest więcej, do tego wyskakują grupami z różnych stron, co nieustannie wywołuje napięcie.

 

 

Doom zaistniał w pamięci graczy również dzięki rozmaitym rodzajom broni, jakimi przyszło wykańczać przeciwników. Oprócz standardowego pistoletu i strzelby w trakcie rozgrywki mamy do dyspozycji wyrzutnię rakiet, działko Gatlinga, działko plazmowe, a także dwa najsłynniejsze środki zniszczenia, które przesądziły o brutalności gry. Nawet po użyciu konwencjonalnej broni krew leje się strumieniami, a cóż dopiero po zastosowaniu piły łańcuchowej czy przesadnie wielkiego (czyżby autorskie kompleksy?) BFG9000.

 

Bez wątpienia Doom to gra brutalna. Na ścianach rozsmarowane są szczątki ofiar wspomnianych stworów, a od czaszek ludzkich jest aż pełno. Mroczna stylistyka spowodowała, że wreszcie strzelaniny jako gatunek zyskały sugestywny klimat. Dzięki wprawnej reżyserii Johna Romero, a także znakomitemu opracowaniu technicznemu Johna Carmacka zrodziła się gra-legenda. Na jej podstawie powstały takie kontynuacje jak Doom II (1994), Final Doom (1996) i Doom 64 (1997). W 2003 roku ukazał się remake oryginału, znany pod dość mylącym tytułem Doom 3 (2004). W produkcji jest Doom 4. Klimat grozy z produkcji id Software został zapożyczony też w perfekcyjnej, nieco zapomnianej makabresce Blood (1997).

 

 

Nie należy też zbagatelizować fenomenu, jakim stała się rozgrywka wieloosobowa przez Internet. Dzięki niej właściwie narodziła się subkultura graczy mających upodobanie w strzelaninach. To właśnie z Dooma pochodzi pojęcie deathmatch. Tak samo zresztą jak machinima, gdyż Doom pozwalał na nagrywanie meczów i przetwarzanie ich na filmy, z których można było układać własne fabuły. Stąd już tylko jeden krok do słynnego Diary of a Camper na podstawie Quake'a.

 

O autorze
Filip 'Sirmann' JankowskiFilip 'Sirmann' Jankowski
317 5

Weteran gier o II wojnie światowej, wieloletni redaktor artykułów o rozrywce elektronicznej na Wikipedii, retrogracz. Miłośnik tego, co stare i na szczęście nie przestarzałe, oddany fan Europy Universalis.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]