Gry stare ale jare #30 – Medal of Honor - Publicystyka

03
Filip 'Sirmann' Jankowski

Zdarzają się w przemyśle gier serie, które ukształtowały na dobre branżę, ale same popadły z różnych przyczyn w zapomnienie. Do takich serii należy Medal of Honor, dyktujący niegdyś trendy w gatunku strzelanin pierwszoosobowych, który ostatecznie przegrał sromotnie rywalizację z Call of Duty – w dużej mierze "dzięki" polityce Electronic Arts.

 

A przecież korzenie Medal of Honor znajdowały się niegdyś daleko poza zasięgiem macek krwiożerczej wytwórni, która słusznie (pamiętacie sprawę mobilnego remake'u Dungeon Keepera?) zasłużyła sobie swego czasu na tytuł najgorszej korporacji w Stanach. Prawdziwym ojcem serii jest sławny reżyser Steven Spielberg, który w 1998 roku nakręcił przełomowy dla kina wojennego epos Szeregowiec Ryan. Zapadł on w pamięci widzów głównie za sprawą początkowej sekwencji lądowania amerykańskich rangerów na plaży "Omaha", która to przeszła do historii jako dobitnie pokazująca okrucieństwo wojny.

 

Jednakże Szeregowiec Ryan zasłużył się także jako przesadnie patetyczny miejscami pean na cześć bohaterstwa i lojalności amerykańskich żołnierzy. Intencją Spielberga było bowiem ukazanie istoty amerykańskiej US Army, walczącej w niewątpliwie słusznej sprawie o wyzwolenie Europy spod nazistowskiego terroru podczas II wojny światowej. Ten wyjątkowo chwalebny dla Amerykanów epizod wojny – lądowanie w Normandii – należało przecież kultywować tym bardziej, że naród amerykański miał za sobą traumatyczne przeżycia związane z wojną w Wietnamie oraz nieudolną akcją antyterrorystyczną w Somalii w 1994 roku (upamiętnioną później w filmie Ridleya Scotta Helikopter w ogniu). Amerykański żołnierz przecież nigdy nie mógł przegrać.

 

Spielberg, od dawna zafascynowany grami wideo, uznawał je za obiekty o świetnym potencjale edukacyjnym dla pokolenia, które już zaczynało z nimi dorastać. Gdy kręcił Szeregowca Ryana, wpadł na pomysł stworzenia produkcji o II wojnie światowej, która mogłaby zachęcić graczy do przyswajania sobie wiedzy o tym zwycięskim dla Amerykanów konflikcie. W ten sposób narodził się pomysł na Medal of Honor. Samą produkcją zajęło się – rzecz jasna, utworzone przez Spielberga w 1995 roku – studio DreamWorks Interactive, które wcześniej miało na koncie grę The Lost World: Jurassic Park (1997), opartą – zgadnijcie! – na filmie Spielberga.

 

Medal of Honor (1999)

 

W 1999 roku światło dzienne ujrzał wreszcie Medal of Honor, projekt chałturnika Christophera Crossa, do którego scenariusz napisał producent Peter Hirschmann. Dzieło przełomowe, jeśli chodzi o odwzorowanie II wojny światowej w FPS-ach. Po pierwsze, była to gra konsolowa, powstała na leciwe PlayStation, choć z tego względu graficznie niepowalająca. Po drugie, w przeciwieństwie do jajcarskiego Wolfensteina 3D (1992) duetu Carmack-Romero poważniej podchodziła do obranego tematu – nie mieliśmy zabijania Hitlera, choć na dobrą sprawę dociekliwy gracz mógł napotkać w bonusowym poziomie na silnie opancerzonych nazistowskich rycerzy (sic!). Po trzecie, choć w Medal of Honor nie mieliśmy w żadnym razie do czynienia z etapem na miarę Szeregowca Ryana (gra była przeznaczona dla młodszych graczy), nasza jednoosobowa armia wykonująca misje na tyłach wroga w pewnych chwilach przebierała się za niemieckiego żołnierza, co chwila pokazując napotykanym strażnikom dokumenty. Nerwowe oczekiwanie, kiedy to nasz bohater zostanie zdekonspirowany, wnosiło powiew świeżości do ram gatunkowych, ponieważ wówczas zwykle nie używano broni.

 

I stało się. Rewelacyjne oceny w mediach (GameSpot pisał, że gra jest "bardziej trójwymiarowym Wolfensteinem niż Wolfenstein 3D") przyczyniły się do nastania nowego kanonu definiującego to, czym prawdziwy FPS być powinien. W 2000 roku ukazał się sequel Medal of Honor z podtytułem Underground, o tyle ciekawy, że bohaterką w nim była kobieta, członkini francuskiego ruchu oporu. Co jeszcze bardziej interesujące, na niektórych poziomach protagonistka udawała fotografa, pstrykając fotki niemieckim żołnierzom w śmiesznych pozach.

 

Medal of Honor: Frontline (2002)

 

A potem przyszło Electronic Arts. I pozamiatało. Wykupione DreamWorks Interactive stało się EA Los Angeles. Tym razem technologia była bardziej łaskawa dla twórców gier (pojawiło się PlayStation 2), więc można było w końcu przenieść na ekrany telewizorów sławetny etap na plaży "Omaha". Na konsolach zajęło się tym EA LA, produkując Medal of Honor: Frontline (2002) projektu Erica Churcha. Z kolei na komputerach osobistych seria miała dopiero zadebiutować, toteż rolę dewelopera powierzono zewnętrznemu studiu 2015, Inc., przewodzonemu przez Vince'a Zampellę i Jasona Westa. Owa dwójka miała dokonać rewolucyjnej zmiany w projektowaniu FPS-ów nie tylko o II wojnie światowej, ale i w ogóle.

 

O Medal of Honor: Allied Assault (2002) krążą legendy. Technicznie była to – nie oszukujmy się – produkcja niedorobiona, naszpikowana skryptami uruchamiającymi się tylko w określonym miejscu. Obiekty w niej nie podlegały zniszczeniom, bohater nie mógł się położyć ani wychylać zza osłony, w większości misji należało polegać bardziej na sobie niż na komputerowych sojusznikach, którzy w tej odsłonie się pojawili. Niektóre misje frustrowały (niesławna "aleja snajperów", w której można było zostać zabitym z dwóch kierunków jednocześnie – tak bezlitośni byli ci wrodzy strzelcy wyborowi).

 

Medal of Honor: Allied Assault (2002)

 

Ale jednym, jedynym etapem – owym lądowaniem na plaży "Omaha" przedstawionym w postaci "growej" – Allied Assault zrzucił graczom czapki z głów (jeśli takowe posiadali). Z armii jednoosobowej stawaliśmy się pionkami w grze, bezsilnymi wobec hekatomby szturmujących nazistowskie umocnienia kamratów, by na końcu etapu, spoglądając zza oczyszczonego bunkra, zobaczyć dziesiątki trupów na plaży. Allied Assault trafił tu, gdzie boli najbardziej – w sam środek pustki egzystencjalnej.

 

Jako że po tej produkcji wielu pracowników 2015, Inc. (w tym Zampella i West) zerwało współpracę z coraz bardziej zaborczym EA, niepodzielną władzę nad projektem kolejnych części serii przejęło EA LA. W przypadku tego studia można mówić o dwóch szczególnych autorach. Eric Church, wcześniej pracujący przy Underground, zaprezentował własną, alternatywną wobec Allied Assault wizję szturmu na plażę "Omaha". W Medal of Honor: Frontline (2002) mieliśmy filmowe manewry w rodzaju jazd kamery i głównego bohatera nurkującego w odmętach Kanału La Manche, by dostać się w sam środek bitwy o przyczółki, ale definitywnie ta wizja "Omahy" była mniej spektakularna niż w pierwowzorze. Z kolei Christopher Cross zaprojektował i nakręcił dwie kolejne gry konsolowe z serii: zupełnie nieudane Rising Sun (2003) biorące za temat wojnę na Pacyfiku (z szowinistycznym portretem Japończyków) oraz średnich lotów Wojnę w Europie (2005).

 

Medal of Honor: Wojna na Pacyfiku (2004)

 

Na konsolach seria zaczynała gonić w piętkę, ale w przypadku komputerów osobistych efekt był zupełnie inny. W Wojnie na Pacyfiku (2004) projektant Dave Nash i reżyser Brady Bell zaprezentowali ciekawe podejście do bohaterów. Maszyny do zabijania bez wyrazu zostały przekształcone w ludzi z własną osobowością oraz biografią, a mechanika gry nabrała większego wymiaru taktycznego. Przyczyną tego była prawdopodobnie chęć odróżnienia się od konkurencyjnego Call of Duty (2003), które obnażyło anachroniczność konwencji zastosowanych chociażby w Allied Assault. Sukcesu konkurenta Wojna na Pacyfiku jednak nie przebiła.

 

Do tematyki II wojny światowej Electronic Arts powróciło jeszcze raz – w Medal of Honor: Airborne (2007), nominalnie projektu Rexa Dicksona, ale w praktyce dzieła autorskiego producenta wykonawczego Patricka Gilmore'a. Pomysł tegoż opierał się na oddaniu graczowi do dyspozycji spadochroniarza amerykańskiego, który wraz z każdą misją lądował w dowolnym miejscu na mapie. Ta kapitalna idea została jednak zmarnowana w szeregu coraz gorszych misji, z których ostatnia, jedynie z nazwy wzorująca się na Operacji Varsity, to ciąg prucia magazynkiem w zastępy silnie opancerzonych odpowiedników T-100. Nastrój wojenny wyparował i to mimo oszałamiającej oprawy graficznej, odwzorowującej takie detale, jak zniekształcenie optyczne lunety karabinu wyborowego.

 

Seria zapędziła się w kozi róg, co dobitnie ukazuje nieudolnie naśladujący konkurencję reboot Medal of Honor, przenoszący akcję do współczesnego Afganistanu, oraz Medal of Honor: Warfighter (2012) z różnorodnymi misjami małpującymi najnowsze części Call of Duty. Nawet brutalność była taka sama. Nie o takim końcu serii marzył Steven Spielberg, którego już na listach płac nie podawano jako jej twórcy, mimo że dotąd jego wpis w rubryce created by był obowiązkowy. Z drugiej strony, wśród projektantów współczesnego Medal of Honor znajdował się jego syn Max. Znak czasów?

O autorze
Filip 'Sirmann' JankowskiFilip 'Sirmann' Jankowski
317 5

Weteran gier o II wojnie światowej, wieloletni redaktor artykułów o rozrywce elektronicznej na Wikipedii, retrogracz. Miłośnik tego, co stare i na szczęście nie przestarzałe, oddany fan Europy Universalis.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]