Dobre rogaliki, czyli o przygodzie z niełatwym gatunkiem - Publicystyka

00
JohnSnake

Czasami myślę sobie, że z grami jest jak z jedzeniem – trzeba sobie urozmaicać dietę, ponieważ nasze ulubione danie szybko nam zbrzydnie, jeżeli będziemy je codziennie konsumować. Warto więc zabrać się za coś egzotycznego i troszkę niepozornego, a kto wie czy nie przyjdzie nam odkryć jakiegoś skarbu i dodać go do naszego standardowego jadłospisu...

Dobra, nie jest to wstępniak do kulinarnego tournee z Robertem Makłowiczem, a moja próba zaznajomienia Was z gatunkiem roguelike. Oczywiście, wszystko musi się odbywać drobnymi kroczkami, dlatego nie mam zamiaru wydobywać tytułów z nerdowskich czeluści, gdzie całe gry pisane są w ASCII, nasz bohater jest pomarańczową literką 'B', a groźny troll reprezentowany jest na ekranie przez zielone 'T'. Oj nie, tym razem pomówimy sobie o świeższych, bardziej 'mainstreamowych' tworach, w których pierwsze skrzypce grają dwa elementy – permadeath i randomizacja. Ludzką gwarą mówiąc: wyobraźcie sobie cRPG'a, w którym wszystkie poziomy są generowane losowo za każdym razem jak włączamy nową grę, a śmierć naszej postaci jest definitywnym końcem rozgrywki, gdyż opcja 'Save game' po prostu nie istnieje. Brzmi słodko, nieprawdaż?

Jeżeli kogoś to zniechęciło, to może warto, by przyjrzał się Dungeons of Dredmor. Jako śmiałek płci dowolnej (aż dwie do wyboru!), ruszamy do lochów na misję pokonania Lorda Dredmora, oraz powstrzymania jego demonicznej armii. Klasę postaci tworzymy od zera, dodając kolejne talenty – nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć ciskającego kulami ognia berserkera, który dodatkowo jest mistrzem w rozbrajaniu pułapek. Tutaj, w przeciwieństwie do bardziej ortodoksyjnych tytułów, grę można zapisać w każdym momencie. Jest to opcja niezwykle przydatna, gdyż jednokrotne przejście gry może zająć sporo czasu. Turowa rozgrywka okraszona jest wielką dozą humoru, w końcu jak można nie mieć banana na twarzy, gdy atakuje nas demoniczny ziemniak czy zombie we fraku, a nasz bohater leczy się jedząc takie przysmaki jak norweski lutefisk (wujek google zaprasza)? Jak na grę indie przystało, grafika przywodzi na myśl maksymalnie drugą połowę lat 90tych, ale ma to swój niewątpliwy urok.

 

 

Nudzą Was gry turowe przy których trzeba spędzić wiele godzin, ale nadal czujecie pociąg do 'rogalików'? W takim razie proponuję zapoznać się z absolutną perełką, czyli The Binding of Isaac. Najprościej jest ten tytuł opisać jako starą Zeldę przemieloną przez naprawdę chory i spaczony umysł. Wcielamy się w nagiego chłopca, który ucieka przed swoją matką – fanatyczką religijną – do piwnicy, gdzie musi stać się na tyle odważny i silny by móc ją pokonać. Jest to chyba jedyna gra, w której kupa albo głowa martwego kota pomagają nam pokonać tak osobliwych przeciwników jak ogromne larwy czy podgniłe, zniekształcone płody. Miodność tej produkcji polega na losowości – raz trafić możemy na przedmioty bardzo przydatne, a za innym razem na totalne przeszkadzajki, przez które w najlepszym wypadku będziemy musieli zmienić styl gry. Arcadeowości dodaje Isaacowi fakt, że każda rozgrywka trwa w najlepszym wypadku jakieś 40 minut. Jest więc idealna dla osób, które szukają wyzwania ale nie narzekają na nadmiar wolnego czasu.

 

 

Dla fanów platformówek również coś się znajdzie – Rogue Legacy. Ze wszystkich wymienionych tutaj tytułów ten jest 'najświeższy'. Wyruszamy do wielkiego zamczyska w pogoni za zabójcą króla i zapewne w przeciągu kilku minut będziemy... wąchać kwiatki od spodu. Zamiast wprowadzać system kilku żyć, twórcy wpadli na świetny pomysł i zafundowali nam możliwość grania kolejnymi potomkami naszego protagonisty. Jak to jednak w świecie bywa, nie wszyscy rodzą się tacy sami, więc nasz kolejny bohater może być chory na ADHD, ślepotę barw albo Tourette'a. Niektóre przypadłości mogą mieć swoje plusy, inne natomiast potrafią nas w ekspresowym tempie wpędzić do grobu. Pomimo nieco infantylnego wyglądu, gra jest dość rozbudowana i zapewnia nam takie atrakcje jak rozwój postaci i znajdywanie kolejnych elementów ekwipunku (przechodzą one z pokolenia na pokolenie). Rogue Legacy potrafi być również tytułem diabelnie trudnym, zwłaszcza dla ludzi nieprzyzwyczajonych do gier typu Castlevania.

Groteska nie przypadła Wam do gustu, a od klimatów fantasy maci odruchy wymiotne? Nic nie szkodzi, roguelike to nie tylko lochy i szkielety ale także bezkres kosmosu. FTL: Faster Than Light to zgrabne połączenie strategii, gry taktycznej oraz cRPG. Jako kapitan statku kosmicznego musimy uciec przed rebelianckimi szumowinami i dostarczyć ważne informacje do dowództwa Galaktycznej Federacji. Eksploracja kosmosu jest tutaj dość mocno ograniczona, gdyż cały czas musimy uciekać przed naszymi głównymi przeciwnikami. Największym plusem gry jest walka – sami wybieramy, które miejsca statku wroga mamy zaatakować, więc adwersarzy można pokonać przez zniszczenie ich składu amunicji czy systemów podtrzymywania życia. My również musimy dbać o to, by przeciwnik nie wykorzystał naszych słabych stron, ponieważ precyzyjny abordaż albo nieugaszony pożar na pokładzie statku mogą nas błyskawicznie unicestwić. Jak na kosmiczną grę z elementami RPG przystało, do wyboru mamy duży wachlarz podlegających ulepszaniu statków. Jednym słowem – cudo – chociaż niektórym może przeszkadzać fakt, że całość wydaje się być dość statyczna.

 

 

Z mojej strony to na razie tyle – myślę, że na dobry początek wystarczy i każdy, kto ma ochotę zapoznać się z tym gatunkiem, będzie miał z czego wybrać na start. Wszystkie te gry łączą podane przeze mnie na początku dwie cechy, czyli losowo generowane poziomy i permanentną śmierć głównego bohatera, więc siłą rzeczy nie wymieniałem ich już przy opisywaniu poszczególnych tytułów. Rogalików godnych polecenia jest oczywiście jeszcze więcej, ale warto eksplorować ten gatunek na własną rękę. Możecie zostać pozytywnie zaskoczeni tym, jak dużo frajdy sprawia notoryczne dostawanie w tyłek i powtarzanie rozgrywki od nowa.

 

 

 

 

Autor: Tomasz 'JohnSnake' Lewandowski

 

Pecetowiec i fan sieciówek – głównie strzelanek i gier MMO. Wierny wujkowi Newellowi, wieloletni posiadacz konta Steam i ciągle rosnącej kolekcji gier na tej platformie. Jego ostatnią konsolą było pierwsze PlayStation, dlatego też z konsolami jest nieco na bakier. Nie jest to jednak kwestia ideologiczna, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości planuje zakup PlayStation 4 – Sony always in his heart. Maniak seriali wszelakich. Dobrym filmem też nie pogardzi. Kulturoznawca z przypadku, póki co nowe kultury poznaje głównie w kolejnych pubach i na przystanku Woodstock. Za bardzo lubi pizzę i dobre piwo. Niektórzy mogliby uważać, że za młodu wpadł do kociołka z 'marihuanen' i dlatego nierzadko pierdzieli głupoty, ale jako redaktor stara się pokazać z trochę bardziej ogarniętej strony.

O autorze
JohnSnakeJohnSnake
707 9
Pecetowiec wierny wujkowi Newellowi. Fan sieciówek, 'rogalików' i sandboxów. Serialowy maniak. Wieczny poszukiwacz dobrego kina science-fiction oraz fantasy. Oprócz tego lubi dobre żarcie i jeszcze lepsze piwo. Innymi słowy – typowy nerd.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]