Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy - recenzja - Felieton

03
sandmann21

Nie sposób nie zacząć tego tekstu od paru ckliwych wspomnień, w tle których musi koniecznie pojawić się skrzypiący odtwarzacz VHS firmy, który zniknęła gdzieś bezpowrotnie w odmętach czasu i obraz uśmiechniętej paszczy paroletniego szczyla z wypiekami na twarzy. To właśnie ja, a wspomniany kaseciak podpięty był do kineskopowego, brzuchatego telewizora ważącego pewnie tyle, co 4 takich młodzików. Nie pamiętam ile miałem dokładnie wiosen ani co to była za pora roku, ale nigdy nie zapomnę uczucia jakie towarzyszyło mi, gdy oglądając Nową Nadzieję, na ekranie poczęły pojawiać się kultowe postaci i świetliste oręża.

Potem przyszedł czas na Kontratakujące Imperium i Powracających Jedi, a lata później, na Mroczne Widmo, Wojny Klonów i Zemstę Sithów. Dziś do tej gwiezdnej rodziny, dołączyło także Przebudzenie Mocy.

 

Dawno, dawno temu, w odległej Galaktyce

Akcja Przebudzenia Mocy dzieję się 3 dekady po wydarzeniach z VI części. Vader nie żyje, Luke podróżuje po galaktyce w nadziei odbudowania zakonu Jedi, Leia dowodzi swoją rebelią a Han z Chewbaccą robią to co zawsze – szemrane interesy z jeszcze bardziej szemranymi ludźmi. Imperium zostało pokonane, ale w jego miejscu pojawił się Najwyższy Porządek, który wypełnił powstałą lukę złowrogości. Na jego czele stoi tajemniczy Snoke, którego prawą ręka jest potężny Kylo Ren – wojownik o niesamowicie silnej więzi z ciemną strona Mocy. Balans we wszechświecie znów wydaje się zaburzony.

 

 

Poczułeś to?

Nowe Gwiezdne Wojny są świetne - chciałbym żebyśmy mieli to za sobą na starcie. Bawiłem się na seansie przednio, a sam film z każdym dniem zyskiwał w mojej głowie, mimo mojego inicjalnego dysonansu. Jednak Przebudzenie Mocy jest tak skonstruowane, że niczym Mroczne Widmo, podzieliło zapaleńców na dwa obozy i albo się te nowe Wojny kocha albo nienawidzi. A niepotrzebnie.

Film cierpi na pozorną wtórność. Wiele, ba, masa motywów, scen, i postaci, wydaje się żywcem skopiowana z Nowej Nadziei czy Mrocznego Widma. Mamy więc pustynną planetę, na której mieszka osoba pozbawiona jednego lub dwójki rodziców, zajmująca się głównie kolekcjonowaniem złomu, a także pikającego robocika z wielką misją. Mamy tez zamaskowanego mrocznego przywódcę i podległego mu wojownika, pragnących skąpać galaktykę w mroku. Mamy armię szturmowców gotowych zabijać na rozkaz oraz starających się im przeciwstawić rebeliantów. Jest jeszcze wiele podobnych motywów, które wolę póki co przemilczeć, aby nie psuć nikomu niewątpliwej frajdy z tego filmu. Przebudzenie Mocy ma więc, pozornie, podobny problem z jakim zmagał się film Predators, który mrugał do fanów pierwszej części Predatora tak mocno, że wyglądało jakby miał padaczkę. Jednak to, co Rodriguez w dziele o kosmicznych łowcach sknocił, Abrams umiał przekuć, w moim odczuciu, w zaletę.

 

 

Zauważcie, że zarówno stara jak i nowa trylogia, mają dziesiątki punktów wspólnych. Mroczne widmo, podobnie jak Nowa Nadzieja, wprowadza na scenę niewinną postać, która musi się zmierzyć z czymś, co pozornie ją przerasta. Tej postaci pomaga cała zgraja innych herosów o zróżnicowanych charakterach. To, co odróżnia każdą część to finał poczynań naszych protagonistów oraz ich reakcja na daną sytuację. Anakin z Mrocznego Widma jest małym chłopcem, któremu po głowie powinna chodzić zabawa, lecz w rzeczywistości to geniusz, konstruktor i opanowany młody człowiek, który o otaczającym go brudnym świecie wie więcej niż niejeden dorosły. A jak skończył to wszyscy wiemy. Luke z Nowej nadziei to z kolei pewny siebie młodzieniec, który często nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów ale udaje mu się wyjść na przysłowiowych ludzi. A w Przebudzeniu Mocy? Pozwólcie, że nie rozwinę dogłębniej tego tematu w trosce o wasza dobra zabawą, lecz warto wspomnieć, iż postać wokół której kreci się historia jest bardzo inteligentna a jednocześnie cechująca się dziecięca naiwnością i nie do końca czuje jak ważną jest personą dla tej galaktyki.

 

 

Właśnie w tym, moim zdaniem, tkwi siła dzieła Abramsa, który znany szkielet ubrał w nowe szaty, zupełnie jak w Uprowadzonej, gdzie bazowy scenariusz, dzięki sprawnej ręce reżysera, nabrał nowego wymiaru, wciągając nas w historię po uszy. Gwarantuje wam, że podczas oglądania Przebudzenia Mocy będziecie domyślać się jak ten film się skończy, ale to podróż to tego finału jest tym najciekawszym elementem.

Jak to rymował kiedyś Łona: "po co łapać króliczka jak tak przyjemnie się go goni". I to jest właśnie ta Moc, z której słyną Gwiezdne Wojny. Stary świat usłany nowymi, zaskakującymi postaciami, które tylko na pierwszy rzut oka wydają nam się przewidywalne, by w następnej scenie wprawić nas w osłupienie.

 

Chewie, jesteśmy w domu

Aktorzy są dobrani idealnie i nie mówię tu tylko o starej gwardii, która w Przebudzeniu Mocy dość licznie się pojawia. Kylo Ren jest świetny, a jego porywczy charakter przypomina mi nieco nastolatkowego Ultrona z drugiej części Avengersów – i to duży plus, bo antagonista, który wymyka się klasycznym ramom, jest arcyciekawy i intrygujący. Finn i Rey to także ciekawe i złożone postaci, a grający ich John Boyega i Daisy Ridley spisali się na medal. W Gwiezdnych Wojnach w głównych rolach zazwyczaj obsadzano nieznane twarze, co nie zawsze się sprawdzało, ale tu casting został przeprowadzony bardzo dobrze. Na zakończenie musze wspomnieć też o nowym droidzie BB-8, który to skradł serce moje oraz chyba całej widowni. Gdy tylko ta kulka blachy pojawiała się na ekranie z za moich pleców dało się słyszeć jęki zachwytów żeńskiej części publiczności i męskie radosne okrzyki. BB-8 jest milion razy fajniejszy niż R2-D2.

Warto także nadmienić, iż w trosce o zachowanie klimatu oryginalnej trylogii, Abrams sięgnął po kukiełki i makiety, do efektów komputerowych uciekając się tylko wtedy, kiedy było to konieczne. To naprawdę robi wrażenie, gdy zamiast parometrowego stwora zrobionego na kompie, dostajemy pół tony lateksowej skóry, mechaniczny szkielet i parunastu ludzi odpowiedzialnych za jego ruch. Może to granie na sentymentach, ale takie praktyczne efekty podobają mi się bardziej niż tona CGI.

 

 

A więc...

Nowe Gwiezdne Wojny to kawał świetnej realizacji, która u 30-letniego mnie wywołały te same emocje, co u małego dzieciaka, który po raz pierwszy oglądał Nowa Nadzieję na VHSie. Główny wątek filmu cierpi może na lekką wtórności, lecz ja uważam to za zabieg celowy i świetnie nadający tonu pod nowe pokolenie fanów. Myślę, że będziemy musieli poczekać, aż pojawią się pozostałe epizody ten Najnowszejnowej trylogii, aby w pełni ocenić dzieło Abramsa.

Przebudzenie mocy jest trochę jak pizza. Nie jest wielce oryginalna i każda jej odmiana zawiera parę tych samych, bazowych składników, ale to w końcu pizza a jej nie da się nie lubić. Polecam i niech Moc będzie z wami!

O autorze
sandmann21sandmann21
67 7

Fan komiksów, kinematografii i gier, w które gra odkąd pamięta. Pykał praktycznie na każdej platformie od SNES, poprzez PSOne, na PC kończąc. Obecnie zamienił myszkę i klawiaturę na pada od PS3 i z dumą nazywa się konsolowcem.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]