Gry stare, ale jare #51: Redline - Felieton

01
AttonRandom

Z Redline, grą wyprodukowaną przez Beyond Games, a wydaną w 1999 za pośrednictwem Accolade miałem do czynienia za pośrednictwem dema dołączonego do Cover CD pisma CD-Action. Obcowałem z nim ledwie chwilę, jednak tytuł ten zapadł mi w pamięć dzięki swemu post-apokaliptycznemu klimatowi i stylowi, połączeniu FPS-a z samochodówką oraz pewnej osobliwej cesze charakteryzującej przeciwników, którzy żywota z winy naszej postradali – pojawiająca się wokół ich zwłok poświata radośnie oznajmiała, że ów niemilec już za momencik zamieni się we flaczane konfetti. Charakterystyczne, choć w żaden sposób rewolucyjne, było to, że gracz trzyma w łapach ledwie jedną giwerę, lecz niczym Transformers zmieniającą się w zależności od potrzeb i posiadanego rodzaju amunicji. Ujmującą cechą podręcznej piły, broni do walki w zwarciu, jest to, że po odpowiednim ulepszeniu i w trybie multi robi za przenośny helikopterek, dzięki któremu szybko możemy przenosić się w wyżej położone miejsca.

 

 

Jak już zdążyliśmy ustalić Redline jest post-apokaliptycznym miksem futurystycznego FPS-a i samochodówki. Na nieszczęście Redline jakiś rok wcześniej wyszły ambitne tytuły jak Sin czy Half-Life, przy których protagonista tegoż tekstu jawi się jako prostacki „szuter” z pustawymi lokacjami, w którym wyłącznie strzelamy do raczej statycznych przeciwników i rozwiązujemy zagadki równie trudne, co nadepnięcie ciężkim buciskiem na małego, biednego i przestraszonego pająka, a polegające na wciśnięciu przycisku, który niespecjalnie zadał sobie trud, by się dobrze schować. Już nawet oparte wyłącznie na ostrym wygrzewie produkcje jak Doom czy Quake były w tym aspekcie bardziej rozbudowane (nie wspominając o tym, że służą do dziś jako przykład wybitnie zaprojektowanych poziomów). Jako samochodówka Redline jest całkiem niezłe – pojazdy są szybkie, walki dynamiczne, a systemy uzbrojenia zabójcze, lecz model jazdy niedomaga. Teren jazdy jest dość kanciasty, co czasami prowadzi do komicznych sytuacji, gdy nasz zderzak już niemalże całuje jakiegoś paskudnego osobnika, lecz nagle wyrasta przed nami jakiś wybój, przez co miast zderzyć się z delikwentem i posłać go po prostu do piekła (nie to, że Ziemia przedstawiona w Redline jest przyjemniejszym miejscem...) szybujemy sobie nad nim, a włos mu nawet z głowy nie spada (inna sprawa, że zazwyczaj tych włosów wróg nie ma). Inne irytujące sytuacje to mozolne rozpędzanie się naszej bryki czy tendencja do odbijania się niczym kauczukowa piłka, gdy droga staje się bardzo wyboista, a my pędzimy na złamanie karku (jest taka misja w grze – bardzo fajna, ale pod tym względem irytuje). Gdyby rozdzielić te dwa aspekty to żaden z nich by się nie obronił jako samodzielna produkcja. Ale takie założenie jest błędne – nie po to Beyond Games w bądź co bądź udany sposób skrzyżowało dwa różne gatunki gier, żebyśmy je bezsensownie rozdzielali. Dzięki temu zabiegowi twórcy stworzyli po prostu ciekawą, wyróżniającą się na tle innych grę i byli w stanie wyreżyserować zróżnicowane, wciągające misje, których jest łącznie 12.

 

 

Początkowo kręciłem nosem – dwa pierwsze zadania są krótkie, etapy puste i nieciekawe, zdawałoby się, że ludzie niesłusznie chwalili Redline jako bardzo ciekawego, dającego dużo frajdy FPS-a. Mija to wszystko już po trzeciej misji – okazuje się, że twórcy mają talent w tworzeniu etapów dłuższych, bardziej rozbudowanych i umiejętnie korzystających z tego, co oferuje rozgrywka na piechotę i za kierownicą. Niestety efekt psuje pewne niedopracowanie gry. Nie do końca udany model jazdy można przecierpieć, można też znieść godnie to, że pole widzenia naszej postaci jest dosyć małe (jakby mały zoom włączyć), a nasz chłopek-roztropek lubuje się w okazjonalnym blokowaniu się na krawędziach. Niestety kilka ostatnich misji, niejako clou programu zawiodło pod względem technicznym. I tak okazało się, że niektóre, nadpisywane niemożebnie zapisane stany gry (quick save’a nie stwierdzono) powodowały wykrzaczanie się gry do systemu, co oznaczało konieczność powtarzania całej misji. Na początku da się to przeżyć, ale nie w środku, gdy często ledwo przeszliśmy coraz trudniejsze sekwencje. W misji nr 11 zdarzało się, że po wczytaniu stanu gry - po śmierci, a jakże – nagle wszyscy stawali się nieśmiertelni, przez co trzeba było wczytać go jeszcze raz. Czasami też w dziwaczny sposób gra nalicza uszkodzenia i może się przytrafić, że lekkie jednostki w kilka sekund niszczą nasz ciężko opancerzony wóz, tak, że nawet nie możemy na to zareagować... Innym razem zaś mają z tym trudności – po wczytaniu stanu gry, rzecz jasna.

 

 

W końcu jednak w dwunastej, finałowej misji Ostatecznego Behemota pokonałem. Wróciłem w chwale do bazy Ferajny, gdzie doszło do ostatecznego tryumfu opresyjnego patriarchatu, gdy niewiasta, która wybiegła mi oznajmić dobrą nowinę o zwycięstwie zagłuszona została radosnym techno-metalem, jakiego było na pęczki w latach 90. Nie do końca byłem usatysfakcjonowany, przede wszystkim dlatego, że dwie ostatnie misje były pewną drogą przez mękę z powodu bugów. Finałowe zadanie powinno być także bardziej spektakularne i mieć uroczystą atmosferę Rzeczy Ostatecznych, tymczasem zaś było takie jak każde inne. Myślę, że problem może leżeć raczej we mnie, jako że rzadko kiedy jestem usatysfakcjonowany zakończeniem. Taki Oddworld: Stranger’s Wrath kończy się w sposób naprawdę imponujący i widowiskowy, a sceny, jakie się tam odgrywają zaplanowano z prawdziwym rozmachem, lecz... było to też dość monotonne i w pewnym momencie wolałem raczej kolejnych starć unikać niż brać udział w każdym po kolei.  Redline mimo wszystkich swoich wad wybrałem do opisania z jednego prostego powodu –ta gra wciąż jest warta, by te niedociągnięcia przecierpieć.

 


To nie jest po prostu znośna gra, w którą zagrać można, lecz nie trzeba, na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”. I tak nie trzeba (jak w każdą inną grę...), lecz fani staroszkolnych strzelanek FPP, a może takich nieco bardziej oryginalnych śmiało mogą poń sięgać. Miłośnicy staroci również. Bo jeśli problemów natury technicznej chyba jednak trochę za dużo (szczególnie tam, gdzie rzutuje to na końcowe wrażenia z zabawy), a mimo to zaciskałem zęby i brnąłem dalej to znaczy, że nie jest to byle jaki tytuł lecz gra, w którą zagrać jest po prostu miło.

O autorze
AttonRandomAttonRandom
7 0

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]