Titanfall - Recenzje

00
ravn

Transformery (te stare, animowane), Terminator, Rambo, walki Godzilli z Mechagodzillą, Matrix – mógłbym godzinami wymienić kolejne adrenalinowe bomby, które spadały na mnie odkąd dorwałem się do telewizora i wideo. Jak dziś pamiętam wielokrotne wałkowanie co lepszych scen, niejedną zajechaną taśmę i szalone zabawy na podwórku. Największe spluwy ze straganu, kartonowe elementy zbroi, papierowe ogony, a prócz tego wiecznie pozdzierane kolana i tony siniaków – byłem gotowy zrobić wszystko, by choć na chwilę poczuć się niczym Robocop, Neo czy inny Predator. Znacie to uczucie, gdy wszystko dookoła Was staje się za wolne, serce bije jakby inaczej, pompując do krwi endorfinowo-adrenalinowy koktajl, a gałki oczne śmigają wewnątrz oczodołów, byleby dostrzec i uchwycić każdy szczegół? Z kijkowego miecza i prostych przebieranek się wyrasta (może nie zawsze do końca, vide np. larpy czy cosplaye), ale potrzeba adrenaliny, jeśli już raz wystąpiła, zostanie raczej na zawsze. Zmieniają się jedynie sposoby na wepchnięcie jej ponownie do żył. Teraz, mając już ponad 22 oczka wciąż szukam emocji głównie poza domem. Czasem pragnę jednak przykleić patrzały do monitora, usiąść na skraju krzesła i z wypiekami na twarzy wgryźć się w grę, która zapewni mi równie mocne doznania, przyspieszy bicie serca i napnie nerwy do granic niemożliwości. Teraz powiem – Dzień dobry, Titanfall!

 

 

Zrzućcie mi Tytana

 

Wstęp rozwlekłem nie bez przyczyny - to tylko ułamki składowych przepisu uzupełnionego kilkoma chochlami magii, które Respawn Entertainment wrzuciło do miksera wielkości małego domu. Nowe studio (złożone jednakże z prawdziwych weteranów branży, między innymi dawnych członków Infinity Ward) wzięło na swoje barki ciężar ogromnych oczekiwań i rzuciło rękawicę największym tuzom gatunku. I powiem Wam szczerze – bałem się czekać na Titanfall. Gargantuiczny stwór zwany Hajpem zbyt często okazuje się małym, nudnym robakiem. Jakież było moje zdziwienie, gdy gigantyczny robot wykopał mnie z butów prosto na krawędź krzesła, wepchnął mi głowę prosto w monitor i metalicznym głosem wyskrzeczał: „Nie ociągać się! Grać!”. Chciałem hitu, więc mam.

Titanfall zaskoczył mnie już wcześniej, wiele miesięcy przed premierą. Nowa, pełnoprawna marka od twórców najlepszych odsłon CoDów, nastawiona wyłącznie na multi, ciekawe i spójne (choć może niezbyt oryginalne) uniwersum sci-fi, a do tego mapy posiadające delikatny rys fabularny oraz innowacyjna rozgrywka. Zaskakująco smakowity koktajl? Jak się okazało, Respawn Entertainment doskonale wiedziało co robi. Titanfall rzuca nas w wir konfliktu toczonego na Kresach - potężne konsorcjum, zamierzające wyssać wszelkiego rodzaju surowce musi stawić czoła rebeliantom chcącym ochronić swe planety przed zanieczyszczeniem i wyjałowieniem. Jak żywo widać inspirację wieloma różnymi filmami, od Dystryktu 9 poczynając, a na Avatarze kończąc. Jak mówiłem, nie dostajemy może najoryginalniejszej historii pod słońcem, jednak uniwersum jest spójne i ciekawe. Z chęcią zobaczyłbym jakąś typowo fabularną produkcję osadzoną w tym świecie. Jednak rzeczą najbardziej wyróżniającą Titanfalla spośród innych tego typu produkcji są tytułowe Tytany. Każdy żołnierz, w którego skórze wylądujemy jest tzw. Pilotem, doskonale uzbrojonym wojownikiem mogącym wezwać na pole bitwy własnego Mecha, który w dobrych rękach staje się prawdziwą maszynką do zabijania.

 

Po ścianach do celu

 

Oczywiście Tytani to nie jedyna innowacja. Już od pierwszego skoku z latającego transportera widzimy, że Piloci nie są zwykłym mięsem armatnim. To prawdziwa elita (po obu stronach konfliktu), wyposażona w najnowocześniejsze bajery i giwery. A co najlepsze, wszystko czym dysponują jest nie tylko dodatkiem, ale integralną częścią zabawy – bez ich wykorzystania nie ma co marzyć o dobrym wyniku. Tak więc od samego początku uczymy się biegać po ścianach niczym Neo i przeskakiwać z jednej na drugą w pełnym pędzie, wzlatywać w powietrze długim susem dopalanym kolejnym naciśnięciem spacji, a nawet wdrapywać się na dachy czy Tytany. Rozgrywka jest piekielnie szybka, wszystko dzieje się w ułamku sekundy – początkowo miałem wrażenie, że na polu bitwy dominuje jedynie chaos, a taktyka ustąpiła miejsca nieskrępowanej demolce. Myliłem się! Po kilkunastu minutach, gdy zdążyłem już przywyknąć do zabójczego tępa, zacząłem dostrzegać prawdziwą głębię Titanfalla, myśleć w kategoriach jak najlepszego wykorzystania dostępnych atutów. Jak pobiec, by nie dotknąć stopami ziemi i zaskoczyć miotającego się za zasłoną wroga? Wezwać Tytana od razu gdy będzie dostępny, czy może poczekać i zrzucić go na przeciwnika? Zaatakować wrogiego mecha rakietą, czy lepiej wskoczyć mu na plecy? Bo widzicie, Dawid jest w stanie pokonać Goliata! Im dłużej gramy, tym więcej opcji zyskujemy – z biegiem czasu pojawiają się nowe modele uzbrojenia (przy sobie możemy nosić broń główną, broń przeciwko Tytanom, krótki pistolet oraz granaty lub ładunki wybuchowe), kolejne umiejętności, a nawet specjalne, jednorazowe karty wykorzystywane w trakcie gry. Żadna to innowacja (podobny system funkcjonuje chociażby w Call of Duty czy Battlefieldzie), jednak system ulepszeń i awansów wykonano bezbłędnie. W konkurencyjnych tytułach początki bywają męczące, bo gracze na wyższych poziomach bez problemu masakrują początkujących wypasioną bronią – w dziele Respawn Entertainment nie zauważyłem takich dysonansów, każdy karabin może być zabójczy. Ciekawym punktem w arsenale jest pistolet cyfrowy, o którym było przed premierą dość głośno – namierza on wszystkich graczy znajdujących się na wyznaczonym obszarze celownika. Wystarczy nacisnąć spust tylko raz, by pociski wysłały adwersarza na tamten świat. O dziwo, balans rozgrywki nie został w najmniejszym stopniu zaburzony. Chwila potrzebna do wycelowania sprawia, że w starciu face2face jest się na straconej pozycji (najlepiej atakować od tyłu lub od boku).

Wszystko zmienia się, gdy zasiadamy za sterami Tytana. Nie biegamy już od ściany do ściany, skoki ustępują miejsca dalekim ślizgom, a akrobatyczne pojedynki ewoluują w diablo efektowną kanonadę eksplozji i zniszczenia. Siedząc we wnętrzu metalowego potwora musimy mieć świadomość, że będziemy walczyć z wieloma przeciwnikami naraz, często bez chwili wytchnienia. Wrogie Tytany zalewają nas falami rakiet i pocisków (nierzadko podbiegając, by wymierzyć solidny cios metalową pięścią), Piloci skaczą dookoła naprzemiennie kryjąc się i strzelając, a nawet wskakują nam na plecy, byleby tylko zerwać kawałek pancerza i wetknąć plującą ołowiem lufę prosto w okablowanie. Wierzcie mi,pozbycie się niechcianego bagażu bywa równie trudne, co pokonanie wrażego mecha. Naszego Tytana także możemy dostosować, żeby jak najlepiej sprawdzał się w obranej przez nas taktyce – eksperymentowanie ze zdolnościami i uzbrojeniem zapewniło mi masę frajdy.   Żeby tego było mało, poziom immersji jest niesamowity - dosłownie wsiąkam w skórę Pilota, przeżywam każde starci jak osobistą wojnę. Odgrywam swoją rolę niczym dzieciak udający robota, zwyciężam i ginę z uśmiechem wiedząc, że uczestniczę w genialnej zabawie!

 

 Więcej!

 

Jak zapewne wiecie, sieciowy shooter bez przynajmniej dobrych map nie istnieje. Na nic zdaje się genialna mechanika, jeśli poziomy toną w sztampie i nie pozwalają jej rozwinąć skrzydeł. Z początku miałem obawy, czy Respawn Entertainment podoła wyzwaniu i dopnie Titanfalla na ostatni guzik – bajeranckie biegi po ścianach i starcia Tytanów będą tylko bezsensownym dodatkiem, jeśli nie dostanę szansy ich wykorzystania. Powiem Wam od razu – jest świetnie! Poziomy są zróżnicowane, śmigałem wśród pustynnych piasków, moczyłem nogi w lazurowej wodzie, biegałem po blokowych ścianach i wojskowym poligonie, a także wielu innych. Każda mapa oferuje nieco inne możliwości, a ich konstrukcja sprawia, że wykorzystywanie specyficznych możliwości Pilotów i Tytanów staje się tyleż przyjemne co konieczne! Praktycznie jedynym elementem, do którego mogę się przyczepić są tryby rozgrywki – działają genialnie, są odpowiednio zbalansowane, oferują tony zabawy, ale to wszystko już było. Zabrakło mi tutaj jakiegoś mocnego akcentu podkreślającego oryginalność Titanfalla. Poza tym jest perfekcyjnie! Gra działa bardzo stabilnie (i wygląda bardzo ładnie), ani razu nie wyrzuciła mnie do pulpitu, nie traciłem też połączenia z serwerem. Jedynymi problemami są okazjonalne chrupnięcia (naprawdę bardzo rzadkie) i limit klatek (do 60 na sekundę), jednak twórcy już pracują nad ich wyeliminowaniem. Drogie DICE, przy kolejnym Battlefieldzie weźcie przykład od kolegów z Respawna!

 

Chcę go na własność

 

Jako dzieciak marzyłem, by mieć swojego własnego mecha lub robota, gigantyczną górę stali, przewodów i pikających kontrolek, wyładowanego po brzegi najnowocześniejszym sprzętem, rakietami czy karabinami. Pragnąłem też biegać po ścianach jak Neo i brać udział w bitwach na odległych planetach (Starship Troopers!), kochałem efektowne rozwałki i tryskające testosteronem pojedynki. Czasem szukałem tych samych wrażeń w grach, jednak dopiero Titanfall okazał się idealnym miksem wszystkich tych pragnień, prawdziwym energetykiem dla łaknących wrażeń. W swojej klasie jest niemal ideałem, jednym z najlepszych sieciowych shooterów w historii. Respawn Entertainment stworzyło istny diament, posiadający niemal same zalety. Titanfall moim zdaniem pobiło konkurencję, która od dłuższego czasu drepcze w miejscu. Polecam i wracam do gry!

Titanfall

Ocena
9.5
Wasza ocena
9.8
Oceń grę
  • Plusy
  • Oryginalność
  • Wymagająca rozgrywka
  • Tytany i Piloci
  • Dopracowana pod względem technicznym
  • Diablo efektywna
  • Fabryka adrenaliny
  • Minusy
  • Trybów zabawy mogłoby być więcej
O autorze
ravnravn
54 0

Z klawiaturą i myszką na biurku, konsolką w kieszeni lub padem w ręce jestem niemal od zawsze. Zajarany setką różnych rzeczy. Gry doceniam za emocje, klimat i magiczne „to coś”.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]