Serial animowany South Park jakoś nigdy nie należał do grona moich ulubieńców. Sytuacja nie uległa zmianie pomimo wypuszczenia na rynek pierwszej części serii gier komputerowych o tym samym tytule. Dopiero prace nad dwójką stopniowo przekonały mnie do dania szansy zarówno telewizyjnemu oryginałowi jak i wirtualnej kopii. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że decyzja była jak najbardziej słuszna!
Świat na pierdach oparty
W grze ponownie spotykamy doskonale wszystkim znaną paczkę Cartmana z tą jednak różnicą, że dołącza do niej „Nowy” bezimienny osobnik, który sprowadził się do miasta wraz z rodzicami. Co ciekawe autorzy nie sprecyzowali domyślnie płci głównego bohatera dając nam wolną wolę w tej materii.
Tym razem chłopcy postanowili wcielić się w rolę superbohaterów z Coon&Friends, a następnie nakręcić własny film. By tego dokonać muszą uzbierać odpowiednie fundusze. Podejmują się więc pierwszego zadania polegającego na odnalezieniu zaginionego kota. Przypadkowo odkrywają, że cała sprawa ma drugie, śmierdzące dno przez które tytułowe miasteczko staje w obliczu zagłady, a jego jedyną nadzieją jest... bohater posiadający tajemne pierdzące moce (tego nie da się opisać, to trzeba po prostu zobaczyć...).
Przyznam szczerze zaserwowana opowieść z rozdziału na rozdział jest coraz bardziej zakręcona, żeby nie napisać – popaprana (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Wszelkie możliwe granice politycznej poprawności zostały wielokrotnie przekroczone, a to oznacza, że gra idealnie trzyma się zasad wyznaczonych przez serial.
Sam humor, choć nie leje się strumieniami jak w oryginale, to jest widocznie zauważalny. Scenarzyści podali nam wiele mocnych odniesień do amerykańskich realiów takich jak brak tolerancji, czy seksizm. Natomiast Morgan Freeman w roli kelnera oraz mentora Nowego lub monstrum trawiące tylko czarnoskórych obywateli idealnie dopełniają bardzo dobrą całość.
Wielka szkoda, że poza podstawowymi misjami fabularnymi nie zaproponowano nam nic większego do roboty, a te ledwo kilka zadań pobocznych, które policzymy na palcach jednej ręki nie wydłużają czasu omawianej produkcji. Zresztą są one zwyczajnie nudne, bowiem opierają się na dziecinnym zbieraniu kotów, czy wywieszaniu plakatów. Ewidentnie widać, że Ubi poszło w kierunku rozwijania podstawki przez płatne fabularne dodatki.
Zaskakująco... DUŻA
Dość istotna jest możliwość wszechstronnej personalizacji głównego bohatera, przy czym początkowo wybieramy jedynie fryzurę, kolor skóry, czy strój. Najważniejsze właściwości nadajemy dopiero w późniejszym etapie. Warto zaznaczyć, że owy proces odbywa się w dość zaskakujący i kuriozalny sposób, albowiem przykładowo orientację seksualną dobieramy u... szkolnego psychologa, zaś karnacje i etniczność w trakcie rozmowy z jakimś typkiem spod ciemnej gwiazdy, walczącym z poprawnością rasową.
Do zadziwiająco pozytywnych aspektów zaliczę rozwijanie umiejętności bohatera, przypominające wielkie tytuły, a nie małą grę. Całość podzielono na kilka pozycji np. artefakty (odpowiedzialne za wzmacnianie herosa pod kątem odporności na otrzymywane ciosy, czy mocniejszy damage),
Jako, że walki teoretycznie stanowią solidny grunt nowego South Parku warto poświęcić im osobny akapit. Generalnie wszystko oparto na klasycznym, turowym modelu, stosowanym w wielu tytułach cRPG. W tym przypadku nie można jednak mówić o dużym stopniu zaawansowania potyczek, gdyż otrzymaliśmy zbyt małą ilość ciosów oddanych do dyspozycji (zależnych od trzech posiadanych klas postaci), które podzielono na zasadnicze oraz kończące. Ostatnie uaktywniają się dopiero po zapełnieniu specjalnego paska i niestety tutaj minus za obecność przerywników filmowych obrazujących ich morderczą siłę rażenia, których nie da się w żaden sposób przewinąć, co przy ewentualnym powtarzaniu całego starcia zniechęca do kolejnego użycia.
W grupie raźniej
Jako niewątpliwy plus zaliczę opcjonalną zmianę poziomu trudności nawet w trakcie potyczek. Jednakże w moim odczuciu bójka na najniższym levelu przy większości obecnych grup oponentów mija się z celem (dostajemy też mniejszą ilość punktów doświadczenia). Wyjątek stanowią więksi bossowie, których ubić ciężko także na medium.
Sukcesywne odblokowywanie sojuszników, to dość istotna kwestia ponieważ bez odpowiednich kumpli nie utorujemy sobie drogi do danej miejscówki, czy nie odblokujemy wielu elementów.
W testowanej grze odnajdziemy też kilka typowo zręcznościowych mini gierek, które funkcjonują na zasadzie w miarę szybkiego wciskania przycisków w odpowiednim momencie. Aktywujemy nimi wszelkie pierdzące moce jak np. cofanie lub zatrzymanie czasu (przydatne funkcje w trakcie walk).
Prócz toczenia miliona bójek z napotkanymi po drodze NPC do naszych obowiązków należy również rozwiązywanie niezbyt skomplikowanych łamigłówek. Klucz do sukcesu stanowi tutaj logiczne łączenie faktów – nie tak wymagające jak u znacznie większej konkurencji, ale w tym przypadku wystarczające.
O oprawie graficznej uważam nie ma sensu jakoś mocno się rozpisywać. Każdy kto widział serial choć raz od razu odnajdzie charakterystyczną kreskę klasycznej bajki. Wiadomo, że dla jednych całość jest zbyt prosto narysowana i stanowi mocną wadę, ale wówczas zdecydowanie pomylili produkty.
Udany powrót
Comeback znanej od około dwudziestu lat paczki Cartmana okazał się bardzo dobrym posunięciem ze strony Ubisoftu, a The Fractured But Whole, to udany drink łączący w sobie mieszankę wielu gatunków od RPG po przygodówkę, czy zręcznościówkę. Co tu dużo pisać- kontrowersyjna, śmieszna i obowiązkowa dla fanów serialu.
0 Komentarzy