Mirror's Edge: Catalyst - Recenzje

02
Kaminator

Nowy Mirror's Edge: Catalyst, mimo że przynosi pewną małą rewolucję w postaci otwartego świata, to niestety innymi nowościami i usprawnieniami nie zaskakuję. To całkiem udane odświeżenie trochę niedocenionego pierwowzoru, ale nie takie spektakularne, na jakie wszyscy z pewnością liczyli. Tytuł od szwedzkiego studia DICE od pierwszej zapowiedzi aspirował do niezwykle mocnej pozycji w tym, dość suchym okresie roku. Jednak nie do końca udało się uzyskać relatywnie zadowalający efekt, aby w tym momencie pisać o produkcji pretendującej się do miana najlepszej gry roku, czy także wyrażać się o niej jedynie w samych superlatywach. Nie wszystko szwedzkiej ekipie wyszło tutaj pomyślnie, ale nadal jest to obowiązkowy tytuł zwłaszcza dla fanów przygód Faith z 2009 roku.

 

Stara dobra Faith i jej nowe przygody

Pierwsza część opowiadała o losach Faith, niezwykle sympatycznej młodej kurierce biegającej po dachach. Walcząca z opresyjnymi władzami błyskawicznie przekazywała nielegalne przesyłki. Catalyst kontynuuję tradycję, a sercem rozgrywki pozostaję wciąż wyśmienity, odświeżony parkour, ale tym razem zdecydowanie bardziej rozbudowany i płynniejszy w swoim działaniu. Nadal w atrakcyjny i nie mniej efektowny sposób płynnie pokonujemy przeszkody bez utraty tempa. Ciągły bieg przeplatany jest unikaniem patroli oprawców, ale też niekiedy zmuszeni będziemy walczyć z przeważającymi oddziałami wrogiej organizacji KrugerSec. Walka nie zawsze jest jedynym słusznym wyjściem spod bramkowej sytuacji, dlatego też z ratunkiem przychodzi doskonały system parkour dający nam możliwość uniknięcia potyczki. W tej kwestii Catalyst absolutnie niczego nie zmienia w głównej idei. Wydaję mi się, że jest to bardzo słuszne posunięcie ze strony dewelopera.

 



 

W Mieście Szkła rządzi konglomerat, a sprinterzy pracują jako kurierzy i włamywacze. Z kolei ci, którzy sprzeciwiają się aktualnemu systemowi są ścigani i często gęsto muszą ukrywać się w kanałach, jako to główne źródło schronienia. Tak mniej więcej w dużym skrócie wygląda zarys fabularny w nowej produkcji od EA DICE.

W obu przypadkach miejscem akcji jest metropolia opanowana przez złą korporację. Cechą specyficzną obu tych produkcji jest wszechobecna sterylność oraz do bólu przewidywalna fabuła przesiąknięta terrorem w mieście pod skrzydłami totalitarnego konsorcjum. Generalnie cała wizja tego świata, jak i główny motyw fabularny jest zdecydowanie na plus, bo to niezwykle interesujące zagadnienie w grach wideo, ale cała reszta już nie zachwyca, począwszy od słabych linii dialogowych. Na tym podobieństwa się jednak szybko kończą.

Scenariusz jest niezwykle prosty w swoim założeniu. Fabuła w Catalyst jest do bólu sztampowa i przewidywalna, mało tutaj oryginalności. Z rzadka ciekawe zwroty akcji, nudno napisane postacie - gra niczym nie zaskakuję. Szkoda, bo produkcja twórców serii Battlefield mogła być bardziej angażującym doznaniem z uwagi na tytuł przeznaczony jedynie z myślą o zabawie jednoosobowej. Dobrze, że chociaż postać Faith wzbudza ciepłe emocje. Ciężko tej młodej Azjatki skrzywdzonej przez despotycznych ludzi nie darzyć sympatią. To jedyny z pozytywów, jakie zdołałem wychwycić w czasie szalonego biegania po dachach w rozwlekłej warstwie opowiadanej w grze historii.


 

 

Swoboda, swoboda, każdej chwili szkoda

Mirror’s Edge: Catalyst dość znacząco zmieniło model rozgrywki, w stosunku do oryginału. Deweloperzy po dosyć liniowej jedynce zaserwowali w pełni otwarty świat, mnóstwo aktywności pobocznych oraz możliwość kreowania własnych wyzwań. Zniknęły korytarzowe etapy na rzecz ogromnej swobody w doborze celów misji, odcinając się tym samym od tego, co było znakiem rozpoznawczym pierwszego ME. Taka zmiana może nie jest jakaś rewolucyjna, bo trend gier sandboksowych trwa w najlepsze, niemniej idealnie to tutaj pasuję i cieszę się z tego rozwiązania.

 

Przyjemnie biegało się po otwartym Mieście Szkła, ale rozczarowująca była jakość zadań, których tutaj mogłem się podejmować. Postawiono w tym wypadku zdecydowanie na ilość, zapominając o urozmaiceniu. Tym samym wszelkie zlecenia na czas oraz inne pierdółki szybko stają się schematyczne, a co za tym idzie monotonne. Czym prędzej lepiej je odpuścić na starcie i zająć się priorytetem w postaci dalszych przygód Azjatyckiej kurierki.

 

Studio DICE udostępniło znacznie większy wycinek miasta niż w jego oryginale. W każdym razie stanowi to idealną okazję, aby czerpać frajdę z udoskonalonego parkour, ale o tym za chwilę. Fabuła gry nadal podnosi ciśnienie oraz adrenalinę przy każdym kroku, gdy jej się podejmujemy. Otwarta przestrzeń z całą pewnością skutecznie odwraca uwagę od misji głównych. Zatrzęsienie opcjonalnych zadań, wyzwań oraz permanentnie na siłę wrzucanych znajdziek po odnalezieniu, których nie ma nic wartościowego i to budzi uznanie, lecz jedynie ilością. To może faktycznie zaburzyć tempo rozgrywki znane z pierwszego Mirror's Edge. Rodziło to w mojej głowie mieszane uczucia, bo przy pierwszej próbie wykonania kilku pomniejszych celów pobocznych szybko uświadomiłem sobie, że kluczowym elementem całej zabawy jest główna oś fabularna.

 

 

Zamiast stopniowego budowania napięcia mamy szereg dynamicznej akcji przeplatanej mocno powtarzalnymi i nieciekawymi zadaniami fabularnymi. W efekcie część misji daję popalić, bo nie brakuję tutaj szybkiej akcji i ekscytujących gonitw. Świat korporacyjnych tyranów i dystopia panująca wokół jest bardziej namacalna, ale równocześnie stłamszona przez stereotypowe, nieciekawe postacie w świecie rewolucyjnych przemian społecznych.

Faith nadal jest niezwykle zwinna i przemierzanie kolejnych dachów jest nader przyjemne i ekscytujące. Obecność wielu alternatywnych ścieżek wraz z asystą w formie ,,wzroku sprintera” jest w rezultacie bardzo dobrze przemyślane. Tzw. ,,efekt pędu” jest moim zdaniem idealnie wyważony. Po odblokowaniu umiejętności z kategorii ,,ruch” akrobacje stają się bardziej widowiskowe i atrakcyjniejsze w obserwowaniu. Poczucie wolności ruchu jest jak nigdy dotąd wcześniej ultra rajcujące. Ograniczenie części umiejętności Faith jest dosyć dziwnym zabiegiem, bo wszystko odbywa się z upływem czasu i dopiero później otrzymujemy np. linkę do wspinaczki.

Catalyst kładzie większy nacisk na walkę, nie oznacza to bynajmniej, że zawsze siłowe rozwiązanie jest godne metamorfozy Faith w super ninję. Niemniej jednak etapy narzucające taki styl rozgrywki, wymagając od nas pokonywania wrogów w taki, a nie inny sposób jest po prostu słabe. Dlaczego? Bo walka w restarcie serii jest co najmniej dziwna i niezrozumiała z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze pasek życia nad danym oponentem, przez co potyczka trwa zbyt długo, a po drugie absurdalnie głupie SI naszych przeciwników. O ile samo bieganie jest relaksujące, to o tyle walka wywoływała u mnie niemałą frustrację.

 

Zawarty w grze rozwój postaci jest bardzo dobrze przemyślany. Część rzeczy jest odblokowana, resztę trzeba przeanalizować, w co warto zainwestować. Za wszelką aktywność zdobywamy punkty doświadczenia, nie miałem najmniejszych problemów, aby wszystko za pierwszym podejściem odblokować.

 

Sztuczna inteligencja przeciwników jest tak samo głupia, jak przy okazji ogrywania bety. Twórcy gry nie wyciągnęli żadnych wniosków z darmowych i zamkniętych testów, wielka szkoda. Oponenci ewidentnie nie radzą sobie w walce na dystans i przy wykorzystywaniu szybkiego obrotu Faith, aby unikać jej ciosów. Stanowczo są za mało zdeterminowani i agresywni, aby stanowili jakiekolwiek wyzwanie, jedynie w grupie bywają groźniejsi.

 

Oprawa audiowizualna robi świetne wrażenie od początku do samego końca trwania opowieści. Frotsbite po raz kolejny pokazuję pazur i dostarcza oszałamiających widoków oraz przy tym wszystkim zapewnia dużą stabilność. Niemniej jednak nostalgiczny poziom wykonania pierwowzoru po dzień dzisiejszy jest ciepło przeze mnie wspominany, aczkolwiek Catalyst na jego tle nie wybija się jakoś szczególnie przynajmniej jeśli chodzi o stronę artystyczną gry. Mimo wszystko miasto Luster potrafi niejednokrotnie zauroczyć fantastycznym designem.

 

 

Mirror's Edge Catalyst to kolejny przykład rozdmuchanego balonika przed jej światową premierą. Zdecydowany przerost formy nad treścią zaważyło o tym, że jest to całkiem sympatyczna pozycja, ale nie wybitna. Gra jest nie więcej niż dobra, ale w żaden sposób nie przewyższa dzieła z 2009 roku, mogło być zdecydowanie lepiej. Zawodzi przede wszystkim miałki scenariusz, płytkie postacie, a na plus można zaliczyć bardzo przyjemny, akrobatyczny sposób poruszania się po futurystycznym i ''otwartym'' mieście osaczonym przez liczne wrogie oddziały wykorzystujące nowoczesne gadżety oraz drony. Bieganie po monumentalnych wieżowcach przy majestatycznie wyglądających pejzażach sprawia przyjemność i nadal nie ma lepszej, szybszej oraz bardziej efektownej kurierki niż niezwykle przyjazna osoba Faith.

Mirror's Edge: Catalyst

Ocena
7
Wasza ocena
brak
Oceń grę
  • Plusy
  • świetny design miasta Luster
  • otwarty świat
  • okazjonalne ,,momenty”
  • najlepszy parkour w grach wideo
  • adrenalina i poczucie pędu
  • imponująca oprawa audiowizualna...
  • Minusy
  • …ale nie przebijająca na wylot poprzednika
  • nudne, powtarzalne zadania poboczne
  • bardzo kiepska sztuczna inteligencja
  • sztampowa fabuła
  • toporny system walki
O autorze
KaminatorKaminator
9 0

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]