Metal Gear Solid V: Phantom Pain - Recenzje

06
Cascad

Na Metal Gear Solid V: The Phantom Pain można patrzeć na dwa sposoby: jak na zakończenie niemal trzydziestoletniej serii, lub jak na szpiegowskiego sandboksa nowej generacji. W obu przypadkach dostajemy tytuł niezwykły. Właśnie za ten dualizm należy przede wszystkim docenić MGS V, bo to gra potrafiąca unieść cały ciężar poprzedniczek, nie tracąc przy tym przystępności w oczach nowych graczy.

 

Phantom Pain to jednak przede wszystkim żywy, stale rozwijający się tytuł rozgrywający się w dwóch państwach – Zairze i Afganistanie. Jest rok 1984, Afryka i Bliski Wschód są targane wojną prowadzoną przez prywatne armie i grupy partyzantów... oraz pewną siłę z zewnątrz, którą symbolizuje Skullface, przerażająco poparzony człowiek w eleganckim garniturze. Dziewięć lat temu zniszczył sen Big Bossa, naszego bohatera, o budowie armii potężnej i wolnej od politycznych motywacji. Miał to być „raj dla żołnierzy”. Akcja gry pokazuje jak Big Boss, znany również jako Snake, wybudza się ze śpiączki i zaczyna odbudowywać straconą potęgę.

 


 

C.R.E.A.M.

 

Stworzenie własnej armii wymaga sporego budżetu, a ponieważ cel uświęca środki - Snake zmienia się w najemnika i zgadza się na każde zadanie, byle tylko móc pozwolić sobie na rozbudowę swej bazy na Seszelach. Poza wykonywaniem zleceń w strefie wojny i poszukiwaniem sposobu na wyrównanie rachunków ze światem, zbieramy też surowce, wysyłamy swoje oddziały na misje (motyw bardzo podobny do tego co można spotkać w serii Assassin's Creed), ulepszamy sprzęty i werbujemy ludzi. Wszystko jest ze sobą powiązane – podczas misji można znaleźć dodatkowe „skarby”, przydatnych żołnierzy o wysokich umiejętnościach czy nawet wzory, według których nasi technicy zbudują nam nową wyrzutnię rakiet, snajperkę, minę, granat, pistolet, karabin... jest tego zatrzęsienie, a każdy sprzęt można wielokrotnie rozwijać i modyfikować.

 


 

Uwagę przykuwa głównie sposób „nabywania” ludzi na polu walki. Najpierw przystajemy w bezpiecznej odległości od wrogiego posterunku, potem przez lornetkę obserwujemy żołnierzy – odpowiednio rozwinięty wizjer pozwala sprawdzić czy mają jakieś szczególne talenty. Jeżeli trafimy na specjalistę np. od zwiadu, możemy go znokautować, uśpić strzałką, zajść od tytułu, zadusić, czy rozpylić w okolicy gaz usypiający (byle tylko go nie zabić), po czym przyczepić do niego mały balon, który po chwili wystrzeli go wysoko w górę. Tam nasz samolot przejmie oszołomionego jeńca i przy kolejnej wizycie w bazie będziemy mogli już zobaczyć jak nam salutuje. Nie brzmi to jak najbardziej realistyczny motyw i jego egzekucja (wykonanie?) wypada nieco zabawnie, jednak gameplayowo dodaje MGS V kolejną warstwę głębi. Tym bardziej, że z czasem będziemy mogli wysyłać do swojej bazy też czołgi, wozy opancerzone, zwierzęta, karabiny, moździerze czy całe kontenery – wszystko za pomocą balonika. Nie bez znaczenia jest też, że można to wykorzystać w skradaniu się zwracając uwagę strażników np. na odlatujący im przed oczami Jeep.

 

Cała gra jest złożona z dziesiątek takich elementów i wszystkie są dostępne niemal natychmiast „pod palcami”... oczywiście o ile się odpowiednio wyposażymy, bo przed każdą misją musimy zdecydować jaką chcemy mieć broń główną, ciężką, pomocniczą... do tego dochodzi cały wachlarz kartonów, w które można się schować, granatów, gadżetów i min. Z czasem dostaniemy do dyspozycji specyfiki ściągające dzikie zwierzęta czy nawet różne protezy (Big Boss nie ma ręki) dające specjalne umiejętności. Dodatkowe atrybuty dają też kolejne stroje, mocniejsze, słabsze, lepsze na noc czy dzień (każdą misję można rozegrać o wybranej przez siebie godzinie), czy  wtapiające się w otoczenie. Ilość zmiennych, jakie decydują o przebiegu akcji jest gigantyczna, a tak naprawdę nie wymieniam nawet takich detali jak to, że po częstym ściąganiu strażników z daleka zaczną nosić hełmy chroniące przed headshotami. Jeżeli zdecydujemy się robić misje w nocy to będą częściej nosić noktowizory, i tak dalej, i tak dalej. Świat gry jest plastyczny i nie tylko reaguje na nasze poczynania ale i daje nam olbrzymią swobodę od samego startu.

 


 

Metal Gear Solid V nie chowa się za jałowymi drzewkami umiejętności, zamykającymi przed graczem kolejne opcje. Snake potrafi wszystko od razu, a jedyne co zmienia się, to zaawansowanie broni pozwalające np. na dłużej rozpylić granat dymny czy też zwiększyć zoom w lunecie karabinu. Najbardziej rozwijamy się jednak my, swoim doświadczeniem i poznaniem gry zmieniając niezłe wyzwanie (bo na początku Phantom Pain potrafi dać w kość), w festiwal sztuczek i zagrań robionych na poczekaniu z wielką fantazją. Bo tak wiele tu można, że nawet nie zastanawiamy się nad ograniczeniami gry, robiąc w danej chwili dokładnie to, na co mamy ochotę.

 

Jak motyle budzą mnie o Tobie sny

 

Świat gry jest otwarty, a lokacjami do jakich musimy się włamać - najczęściej by coś zdobyć - są miejscówki w stylu wielkiego lotniska lub bazy. Wiecie ile można się przedzierać przez lotnisko, gdy nie jest się ograniczanym tym, czy wjechać w nie czołgiem, jeepem czy wbiec na główny pas w bojowym robocie naparzającym z dwóch karabinów? Można to robić dwie godziny chowając się w cieniu i wabiąc za róg pojedynczo każdego z dziesiątek strażników. Gameplay jest zresztą tak dopieszczony i przystosowany do zmian tempa akcji, że po zostaniu wykrytym przez strażników nie ładujemy od nowa save'a jak w większości skradanek. Wtedy dopiero zaczyna się zabawa w wyciąganie granatnika i ucieczkę do pierwszego bezpiecznego miejsca. W nim zostawimy ładunki C4, które później zdalnie zdetonujemy ściągając tam strażników, by potem z bezpiecznej odległości wykończyć ich morderczą serią z ciężkiego karabinu. Reszta próbując dotrzeć na miejsce zostanie zwabiona przez kukłę udającą naszą postać. Zbliżając się do niej jeden z oponentów skończy napadnięty przez naszego wiernego psa, a drugi z naszych rąk, z nożem wbitym w gardło... A potem całkiem możliwe, że przyjedzie ciężarówka z posiłkami, albo nawet helikopter. A gdy zajdzie zmrok będziemy poszukiwani w świetle racy wystrzelonej w powietrze. Jednego możemy być pewni – jeśli w obliczu zagrożenia nie zniszczymy szybko łączności radiowej wroga to posiłki nie dadzą nam spokoju.

 


 

Skupiam się na tych wszystkich detalach po to, by nakreślić wam realia gry, z którą spędziłem 82 godziny, która schowała przede mną trzy zakończenia (ciągiem, co kilka godzin od poprzedniego – nie zaczynałem jej trzy razy) i na końcu której siedziałem, czując jedynie podziw do tego co właściwie się wydarzyło.

 

Bo prawda jest taka, że MGS V to przede wszystkim gameplay. Szpiegowski, pełen akcji, zarządzania własną bazą, włóczenia się po bezdrożach i odrobiny horroru (motywy paranormalne jak zwykle u Kojimy potrafią zjeżyć skórę na grzbiecie). Przerywniki filmowe nie ciągną się tu przez połowę gry i nie jesteśmy zmuszani do słuchania wielominutowych idealistycznych wywodów o wojnie. Zamiast tego scenki przypominają nagrodę – po wielu godzinach świetnej, ale napiętej, zabawy dostajemy bowiem parę minut spektaklu wyreżyserowanego tak jakby był to film robiony równocześnie przez Coppolę (artyzm ujęć, oddanie emocji) i Tarantino (podkreślenie dialogów, rozmach brutalności) podczas gdy to „tylko” efekt kilku lat pracy pewnego Japończyka i jego kolegów.

 


 

Man Who Sold The World

 

Intertekstualność Metal Gear Solid V sięga tak daleko, że potrafi zamknąć się szczelnie pod własną skorupą i wywołać wrażenie, że jest całkowicie oderwane od reszty serii. Można o Phantom Pain napisać nawet, że to zwykła gra o robieniu misji, bo ci którym zależy na fabule muszą poświęcić sporo czasu na słuchanie rozmów zapisanych na taśmach (opcjonalnie możemy je odpalać w każdym momencie gry, lub ani razu do nich nie zaglądać). Podstawowy wątek nie kończy się przesadnymi fajerwerkami – robimy tylko to, co musimy, by dojść do celu postawionego na samym początku... jednak wystarczy jedna scena, by całość stanęła na głowie. Pewne rzeczy są nam sugerowane z zewnątrz, z innych dzieł kultury, inspirowanych innymi dziełami kultury. Niektóre nawiązania nie mają przez większość gry sensu, inne rzucają nam się w oczy, ale nie potrafimy ich sobie uzasadnić. Aż przychodzi koniec i czujesz, że to wszystko było zamierzone. I nie wiesz czy zostałeś oszukany „w ten dobry sposób” czy jednak zły. A fabuła jest tak wrażliwa na spoilery, że można ją zepsuć właściwie jednym obrazkiem. Szaleństwo.

 

Nie ma rzeczy idealnych i Phantom Pain nie jest gra idealną, ale jest to gra, o której mógłbym rozmawiać godzinami. To opowieść, która nie może opuścić mojej głowy i która dała mi dziesiątki godzin niepowtarzalnej zabawy. Wiem też, że każdy gracz przejdzie każdą misję zupełnie inaczej z innym zestawem broni, strojem, partnerem... to wręcz onieśmielające. Tak samo jak to, że równie dobrze jak „10” można dać MGS V „8” i dałoby się to obronić przez wytknięcie wyraźnych cięć budżetowych w drugiej części gry. Sumienie nie daje mi jednak na to zgody, bo jest to tak szalona produkcja i tak oddziaływająca na gracza, że nie da się uciec od myśli w stylu „czy aby to wszystko nie było zrobione specjalnie?”, „A może Kojima to przewidział?”. Gram już 22 lata i nigdy nie zastanawiałem się w ten sposób nad żadną grą.

 


 

Ci, którym epopeja o Wężach lata koło nosa niech zanotują sobie, że to po prostu najlepszy stealth w historii. Nie wyobrażam sobie nie zagrania w ten tytuł i nie wypróbowania na własnej skórze tego, jak zareagujemy na szokujące wydarzenia jakie przedstawia. Kolejne jeżdżenie od punktu na mapie do punktu na mapie można sobie odpuścić, gonienie się z karabinem po serwerach też, dowodzenie drużyną złożoną z barbarzyńcy, łuczniczki i magika również może poczekać... odstawcie to wszystko i odpalcie Phantom Pain. Takiej wycieczki do alternatywnej militarnej rzeczywistości lat 80-tych nie można stracić.


 

 

PS Metal Gear Solid V: The Phantom Pain posiada też tryby online. W jednym wkradamy się baz innych graczy, w drugim walczymy po stronie jednej z dwóch drużyn. Są to elementy wydłużające rozgrywkę o kolejne kilkanaście godzin, jednak należy je traktować jako poboczną zabawę, której nie poświęcono tyle samo uwagi i miłości co kampanii jednoosobowej.

 

Metal Gear Solid V: The Phantom Pain

Ocena
10
Wasza ocena
9.9
Oceń grę
  • Plusy
  • Niesamowita dowolność w przechodzeniu gry
  • Wybitne połączenie gry akcji ze skradanką
  • Prowadzenie własnej bazy
  • Motywacja do wykonywania kolejnych zadań
  • System postaci towarzyszączych nam podczas misji
  • Oprawa graficzn, muzyczna, dźwiękowa
  • Nagromadzenie drobnych detali, których nie spotkamy w żadnej innej grze
  • Minusy
  • Uczucie cięć budżetowych pod koniec gry
  • Pewna powtarzalność misji
O autorze
CascadCascad
3215 22

Prawdziwy entuzjasta gier, który uwielbia z nich szydzić, żartować i nakręcać się na kolejne premiery. Piszę dla was newsy, raporty, recenzje… lubię oryginalne pomysły, dziwactwa i cały czas jestem na czasie. 

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]