kinemato(GRA)fia: #5: Need For Speed - Publicystyka

00
sandmann21

Mój przedostatni tekst z cyklu kinematografia skończyłem niezbyt optymistycznym stwierdzeniem mówiącym, że filmy na podstawie gier zawsze będą odcinały kupony od marki i nie będą porażały jakością. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak na to, iż będę teraz musiał moje gorzkie słowa przełknąć, a to wszystko za sprawą filmu zatytułowanego Need For Speed w reżyserii Scotta Waugha.

 

Potrzeba prędkości

Need For Speed szturmem wdarł się na gamingowa scenę w 1994 roku, a spośród innych ścigałek z tego okresu wyróżniał się realistyczną grafiką i licencjonowanymi autami. Szybko okazało się, że gra jest ogromnym sukcesem, więc od tego momentu gry z serii NFS zaczęły powstawać w ilościach wręcz hurtowych. Jako, że seria liczy ponad 20 częśći a wpis ten ma dotyczyć jej filmowej adaptacji, przypomnę Wam te odsłony, które najbardziej zapadły mi w pamięć.

Pomijając klasyka, jakim był pierwszy Need For Speed, kolorytu mojemu dzieciństwu dodała głownie część oznaczona numerkiem trzy i dopiskiem Hot Pursuit, której potrafiłem poświęcić praktycznie całe dnie. Do klasycznych trybów gry dodano także opcje, w których gracz zmagał się z policją lub jako jeden ze stróżów prawa sam ścigał piratów, co nadało i tak dynamicznej już rozgrywce jeszcze więcej energii. Pomysł ten wykorzystano jeszcze kilka razy w historii marki, ostatni raz bodajże w 2013 roku w odsłonie Rivals.

 

 

W 2000 roku seria skręciła na nieznane dotychczas tory i postanowiła, zamiast prezentacji wozów dziesiątek różnych marek, skupić się na modelach aut mających jedno i to samo logo. W ten sposób na półkach wylądowała gra Need For Speed: Porsche Unleashed (znane także jako Porsche 2000). W tej odsłonie dane nam było zapoznanie się z bogatą historią aut niemieckiej firmy oraz zaprezentowano tryb pozwalający zostać kierowca testowym Porsche.

Osobiście bardzo podobał mi się zamysł zaprezentowania graczom pięknie odwzorowanych aut jednej, ale bardzo elitarnej marki. Zamiast skupianiu się na kolejnych odsłonach Most Wanted, może ekipa z EA powinna odwiedzić garaż Ferrari lub Lamborghini i zaprezentować nam podobną do Porsche Unleashed odsłonę serii na nową generacje. Hit murowany.

 

 

To chyba film Szybcy i wściekli rozpoczął modę na kiczowaty japoński tunning, urokom którego nawet ja uległem. Pamiętam, że bardzo chciałem mieć wtedy auto z neonami w bagażniku i karbonową maskę, którego dziś pewnie bym się wstydził. Ludzie z EA wywęszyli w owej fascynacji azjatyckimi brykami szansę na spory zarobek i w 2003 roku wydali produkcję z dopiskiem Underground. W tej części, oraz w jej kontynuacji wydanej rok później, twórcy dali do naszej dyspozycji bogate zestawy narzędzi pozwalających na przeogromne ilości modyfikacji. Do dziś słyszę zresztą głosy, że Underground 2 był najlepsza produkcją spod szyldu Need For Speed.

Potem nastąpił zastój. Wydawane 2 razy do roku odsłony jak Carbon, ProStreet, Nitro czy Shift nie wydawały mi się na tyle ciekawe i dopracowane, aby zaprzątać sobie nimi głowę, choć oczywiście mogę być w błędzie. Tak czy siak, do serii NFS wróciłem dopiero w 2011 roku za sprawą Need For Speed: The Run.

 

 

Fakt, fabuła nie była odkrywcza a cały pomysł na wyścig przez całe stany nie zdobyłby nagrody za oryginalność, ale ta produkcja umiała mnie przyciągnąć przed telewizor na całe… 3 godziny rozgrywki. Nie wiem, co dokładnie ma w sobie ta cześć, ale radość z pokonywania licznych, malowniczych, amerykańskich pejzaży jest bardzo satysfakcjonująca i często do tej odsłony powracam.

 

Potrzeba pieniędzy

Gdy pierwszy raz doszły mnie słuchy o planowanej produkcji filmu bazującego na słynnej grze wyścigowej, to odruchowo chwyciłem się za głowę niczym kapitan Picard na popularnych memach. Znając doświadczenie filmowców w kręceniu dymiących kup ekskrementów, które oni dumnie nazywali filmami, moje nadzieje na powstanie dobrej produkcji malały z minuty na minutę. Nie pomógł także trailer do filmu Need For Speed, który miał tyle charyzmy i urody, co prezes Kaczyński, a także fakt, że reżyser był kiedyś kaskaderem i nie raz obił sobie głowę. Do kina szedłem więc praktycznie za karę i bardziej cieszyłem się perspektywą wchłaniania maślanego popcornu niż cieszenia oczu filmem. Po parunastu minutach w kinowym fotelu, pamiętając moje początkowe nastawienie, w głowie dziwnym trafem zadudniły mi słowa Thorina Dębowej Tarczy z Hobbita: „I have never been so wrong”.

 

 

Need For Speed opowiada historie młodego i zdolnego kierowcy, który po śmierci ojca, wraz ze znajomymi prowadzi lokalny warsztat i bierze udział w nielegalnych wyścigach na ulicach miasta. Oczywiście grosze, jakie zarabia babrząc się w smarze oraz mknąc po asfalcie nie starczają na opłacenie czynszu i pokrycie narastających z miesiąca na miesiąc długów. Na szczęście na scenie pojawia się ten zły, który składa naszemu herosowi propozycję nie do odrzucenia.

Oczywiście oryginalności w powyższym opisie jest tyle, co na chińskim markecie, ale z ręką na sercu trzeba przyznać, że scenariusz jest tu tylko tłem.

W roli głównej zatrudniono Aarona Bitch Paula znanego szerszej publiczności głownie z roli producenta niebieskiej metaamfetaminy w serialu Breaking Bad. Początkowo miałem mieszane uczucia co do jego gry aktorskiej, ale im dalej brnęliśmy w asfaltowy las tym było tylko lepiej. Producenci na szczęście poszli w stronę rozrywki i nie do końca poważnego podejścia do tematu, wzorując się chyba na Szybkich i wściekłych, co bardzo pozytywnie wpłynęło na końcowy odbiór filmu.

 

 

To, co jednak najbardziej udało się w Need For Speed, to wręcz genialne oddanie ducha tytułu, czyli potrzebę prędkości. Paradoksalnie, robiąc film na podstawie gry komputerowej, filmowcy na bok odsunęli swoje pecety i postawili na akcję w stylu lat osiemdziesiątych, gdy na ekranach smród benzyny był wręcz namacalny a odgłos gniecionej blachy długo dźwięczał widzom w uszach. Zamiast rozbijania pikseli o wirtualne ściany, producenci filmu postawili na prawdziwe kraksy w furach pokroju Lamborghini Sesto Elemento, Koenigsegg Agera R czy Bugatti Veyron Supersport. Chcę w tym miejscu uspokoić wszystkich miłośników supersamochodów i potwierdzić to, co już wielokrotnie powtarzano - w filmie Need For Speed rozbijane były jeżdżące makiety a nie prawdziwe perełki motoryzacji. Efekt i tak jest oczywiście imponujący i realistyczny a koszta nieporównywalnie mniejsze. Wszystko, co widzimy więc na ekranie wydarzyło się ‘w realu’, a świetny montaż i sprawna reżyseria dodają tylko szlifu na tym malutkim diamencie.

 

 

A jak film ma się do gry? Oprócz fabuły, która bardzo przypomina odsłonę The Run, w obrazie Waugha można dostrzec także parę innych mrugnięć do widza. Weźmy na przykład linie mety i punkty kontrolne, z których podobnie jak w grze unoszą się charakterystyczne kłęby dymu. Na dodatek wyświetlacz Mustanga naszego herosa bardzo przypomina HUD gry a nazwa wyścigu De Leon nosi imię jednego z naszych przeciwników z The Run. Takich smaczków jest oczywiście dużo więcej, więc gdy produkcja zawita na Blu Ray’u, każdy fan gry będzie mógł pobawić się w domorosłego detektywa i na pewno poodkrywa inne tajemnice tej celuloidowej produkcji.

 

Potrzeba kontynuacji

Krótko i na temat: o losy marki nie mamy się co martwić. Need For Speed to legenda i przez następne lata możemy spodziewać się niezliczonej ilości gier z logiem NFS. Już zresztą teraz chodzą słuchy o następnej odsłonie serii planowanej na 2015 (co będzie czyniło rok 2014 pierwszym od 13 lat rokiem bez wypuszczenia na rynek gry z logiem NFS).

 

A więc…

Film Need For Speed ma to szczęście, że z gry bierze praktycznie tylko nazwę, dzięki czemu twórcy filmu dostali dużą swobodę w rozpisywaniu postaci i scenariusza. Brak kagańców fabularnych ze strony gry sprawiło, że w filmie czuć lekkość tematu i widać jak konwencją o nielegalnych wyścigach zabawili się producenci.

Need For Speed nie jest co prawda Bullitem czy Znikającym punktem i raczej nie prędko okryje się podobną sławą co Szybcy i wściekli, ale jest to kawał dobrego kina rozrywkowego, które z czystym sumieniem polecam zarówno miłośnikom serii jak i znudzonym niedzielnym kinomaniakom.

O autorze
sandmann21sandmann21
67 7

Fan komiksów, kinematografii i gier, w które gra odkąd pamięta. Pykał praktycznie na każdej platformie od SNES, poprzez PSOne, na PC kończąc. Obecnie zamienił myszkę i klawiaturę na pada od PS3 i z dumą nazywa się konsolowcem.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]