Dziś cofamy się do lat osiemdziesiątych, lat wspaniałych, cudownych, kochanych i jednocześnie uwielbianych przez fanów retro. Japonia w tym okresie była zdominowana przez wszelkie Famicomy (NES) i Gundamy, które wówczas święciły swe największe triumfy na japońskich telewizorach.
Dziś jednak o Gundamach mówić nie będziemy (a bardzo bym chciał). Skupimy się za to na postaci Takeshiego Kitano (Beat Takeshi) – komika, aktora (Battle Royale), a później także reżysera tak zacnych filmów jak Zatoichi i Hana-Bi. Wiem, że może wam to nic nie mówić, ale jeśli potraficie sięgnąć pamięcią do połowy lat 90-tych i czasów taniej kablówki, to możecie wiedzieć, o kogo mi chodzi. Wówczas na niemieckiej stacji DSF leciało show zwane Takeshi's Castle, które dało podwaliny pod wszelkie Wipeouty i inne programy, w których gracze muszą przebyć porąbany tor przeszkód... Coś świta? „No dobra, ale co mnie obchodzi jakiś Kitano, jego filmy, duperele, kiedy siedzę na serwisie o grach?” Już mówię...
Takeshi nie lubi gier
Nieraz pan Kitano twierdził, że elektronicznej rozgrywki wprost nienawidzi i totalnie nie czai, jednak właśnie w latach 80-tych sygnował swym imieniem jedną naprawdę dziwną gierkę. Takeshi's Challenge to mokry sen autora, który najprawdopodobniej powstał, gdy ten był pijany jak messerschmitt. Swoje chore pomysły przedstawił programistom z Taito, twórcom Space Invaders i Bubble Bobble. Tak rozpoczyna się historia najbardziej porąbanej gry w historii...
Graj i płacz
Takeshi's Challenge wyglądało jak zwykły side-scroller, jednak zadania nam postawione nie należały do najprostszych, ale fabularnie była niczym historia typowego bohatera mangi lub anime. Jako salaryman (korposzczur) w którymś momencie życia rzucamy pracę, rozwieść się z małżonką i rozpocząć nową przygodę życia śpiewając w barach karaoke, grając w pachinko (coś w stlu hazardowego automatu z kulkami w świecie, gdzie jakikolwiek hazard jest zakazany) lub sprzedać liścia szefowi i przechodniom. Ba, to dopiero początek. Koniec końców poszukując skarbu, lądujemy na wyspie opanowanej przez miks sowietów z nazistami.
Gra bez porządnej solucji (lub dużego farta) była nie do przejścia. Dlaczego? Kto jest na tyle mądry, by „śpiewać” do kontrolera? Kto jest w stanie nic nie robić ponad godzinę w grze, by pokazała się mapa skarbów? Kto mógł za pierwszym razem pokonać planszę pozornie zwykłej side-scrollowej strzelanki, w której nie da się skoczyć do góry? No właśnie. Przez to Takeshi's Challenge a właściwie Takeshi no Chousenjou było nie do pokonania dla przeciętnego gracza.
No, zawsze była też opcja wciśnięcia przycisku uderzenia na ekranie tytułowym ponad 30 tysięcy razy, by pojawił się ekran końcowy...
Tu Kitano śpiewa jedną z piosenek dostępnych w karaoke w grze.
Kitano, ty trollu
Ironiczna wersja świata Takeshiego Kitano sprzedała się w 1986 roku w ilości około 800 000 egzemplarzy, a Japończycy bardzo często nazywają tę grę jako kusoge – grę-gówno.
Szczerze mówiąc to im się nie dziwie. W szczególności, gdy pomyślę o samym zakończeniu gry – 0 nagrody, 0 przyjemności, tylko szpetny ryj Kitano ze słowami: こんなげーむにまじになっちゃってどうするの (Dlaczego bierzesz tę grę na poważnie?)
Gra przeszłaby w świecie bez echa, gdyby nie fanowskie tłumaczenie, które otworzyło grze drogę do szerszej publiczności jakieś 20 lat po swej premierze. No i zaczął się hype, który właściwie trwa do dzisiaj. Czy słusznie? Gdybym zapytał się Kitano o grę-inspirację dla Takeshi's Castle, to pewnie wyśmiałby graczy i kazałby mi spieprzać.
0 Komentarzy