O serii Metal Gear Solid napisano już tysiące rzeczy. Nie ma drugiego cyklu, który wyciska tyle z medium zwanego grami, nie ma też historii, która toczyłaby się w wirtualnym świecie dłużej. Od pierwszej części wydanej w 1987 roku, aż do teraz – do 2015 Hideo Kojima opowiada nam losy najbardziej zdradzonego człowieka na świecie.
John, Big Boss, Snake: legendę tego jednego żołnierza, stawianego po różnych stronach barykady wydaje się znać każdy szanujący się gracz. Człowiek, którego DNA stało się kartą przetargową i motorem napędzającym kolejne konflikty wydaje się być większy niż całe uniwersum. Wydaje się być tak duży, że czasem trudno uwierzyć, że nie jest to prawdziwa postać...
Gdy przyszło do wypuszczenia ostatniego elementu tej opowieści i przedstawienie zwrotnego momentu w Metal Gear Solid – kończącego sagę Big Bossa, stawiając ostatni fundament pod sagę Solid Snake'a – twórca cyklu, Hideo Kojima, jakby oszalał. Tym razem fabularną, rozdmuchana otoczkę zmieniono w działanie. W historię czytelną dla każdego, nawet dla tych, którzy od Phantom Pain rozpoczną przygodę z serią.
Scenki dalej wyreżyserowano tu w sposób nieosiągalny dla innych gier, ale sprowadzono je do roli łącznika napędzającego kolejne misje, bo to właśnie gameplay jest teraz na pierwszym miejscu. I przysięgam: nigdy nie widziałem czegoś tak wysokiej jakości, dopieszczonego w tylu punktach, tak sugestywnego. Ta produkcja to potwór, potwór karmiący się nieporadnością innych developerów, potwór pokazujący, że Twoja ulubiona gra, którą tak bardzo cenisz za swobodę działań tak naprawdę na nic Ci nie pozwala.
Przykłady? Na ostatniej misji robionej po cichu (w takim stylu zdecydowałem grać) coś poszło nie tak i podczas robienia rekonesansu zaszedł mnie jeden ze strażników. Na szczęście zdążyłem go obezwładnić i ruszyć wzdłuż ścian tak, by nikt inny mnie nie zauważył - wystarzał jego broni zaalarmował jednak resztę bazy. Czterech żołnierzy ruszyło zatem na miejsce kontaktu, by nie zauważyć niespodzianki jaką zdążyłem im zostawić koło ich kolegi – malutkiego ładunku C4, który zdalnie zdetonowałem z pobliskiej skały, przyglądając się całej scenie przez lornetkę. Wybuch ściągnął uwagę reszty bazy. Wzywają pomoc przez radio, słyszę ich komunikat i go rozumiem mimo iż jest po rosyjsku – to dlatego, że wcześniej udało mi się zwerbować do swojej ekipy tłumacza. Głos z radia mówi, że nie przyśle posiłków ponieważ nie mają w okolicy ludzi (następstwo demolki jaką urządziłem na poprzedniej misji). Stoję więc na podwyższeniu i zdejmuje dwóch wrogów ze snajperki. Nie mam zamiaru już się chować – nie mam też tłumika, więc wystrzał zdradza moją pozycję. Wiem, że jestem namierzany, szybko odskakuję na bok i widzę, że na prawej flance ktoś celuje do mnie z moździerza. Oddaje kolejne strzały. W tym czasie od tyłu zaskakuje mnie trzech strażników – skąd oni się tu wzięli? Uciekam za skały rozkazując towarzyszącemu mi psu zagryźć jednego z nich, to odwraca uwagę reszty, którą ściągam z karabinu maszynowego. Wracam na wzgórze i dokańczam wybijanie reszty posterunku ze snajperki. Na niebie pojawia się czerwony znacznik. Zaraz będzie po mnie, to bojowy helikopter postanowił jednak zainterweniować opuszczając pilnowany do tej pory region. Uciekam między budynki, nie wiedząc co robić. Nie dam rady chować się w nieskończoność, a ze snajperki go nie ściągnę. Chcę już rzucić się do desperackiego sprintu w zarośla gdy przez radio dostaję wiadomość od moich zwiadowców, że zbliża się burza piaskowa. Za chwilę nie widzę nawet tego co jest dwa metry przede mną. W takich warunkach helikopter musi zawrócić. Misja uratowana. Idę uwolnić więźnia, po którego tu przyszedłem. W całej tej misji nie było ani jednego skryptu.
Czuję się wspaniale, patrząc na Big Bossa – pokrytego krwią wrogów demona wojny, z czarnym odłamkiem wystającym z jego czaszki niczym diabelski róg. Wiem, że gdyby ten pierwszy strażnik mnie nie zauważył to pewnie nikogo bym nie zabił, wiem też, że mogłem dostać się do tej bazy wskakując na ciężarówkę odjeżdżającą z pobliskiego posterunku lub pojawić się u jej wejścia z naładowanym granatnikiem. Mogłem skradać się z obu stron, w nocy, w kartonie, w stroju, który lepiej maskuje moją sylwetkę... tu cały czas ma się do wyboru dziesiątki opcji. A im dalej się dochodzi i ma się więcej ekwipunku tym robi się tego więcej. W zasadzie sposobów na przejście MGSV jest tak dużo i każdy z nich owocuje taką dawką akcji na wysokim poziomie, że to wręcz niemoralne gdy obok postawi się grę o chodzeniu w korytarzu i strzelaniu do tego co akurat się poruszy.
Inna misja polegała na zniszczeniu czołgu. Po takim opisie myślałem, że mam się zakraść do bazy, podłożyć ładunki i uciekać. Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że czołg stoi na moście i kontroluje okolicę. Za nim jest snajper i dwójka żołnierzy. Nie da się ich zajść – nie od tej strony, z której przyszedłem. Snajperka na nic się nie zda w walce z pancerzem, więc proszę sztab o zrzucenie nowej broni - ręcznej wyrzutni rakiet. Ustawiam się na wzgórzu i strzelam. Czołg jednak nie pada od dwóch rakiet i szybko mi oddaje. Ginę.
Kolejne podejście to podobna próba tylko z innego wzgórza. Znów ginę. Postanawiam więc wziąć się za to w bardziej siłowy i kosztowny sposób (bo w tym MGS-ie waluta liczy się jak nigdy). Nie będzie czołg pluł mi w twarz: zamawiam nalot rakietowy. Oczywiście maszyna i obstawa ginie na miejscu. Snajpera za to zagryzł mój pies w czasie gdy ja zajmowałem jego uwagę biegając od krzaka do krzaka. Może i nie było to najbardziej sensowne rozwiązanie tego problemu, ale mogłem to zrobić, więc zrobiłem. Następnie ruszyłem na fortecę przetrzymującą więźniów, zaczynając od zmniejszenia jej liczebności przez wrzucenie na dziedziniec granatu i wyciąganie pojedynczo kolejnych wartowników – pomagał mi w tym pies zaganiający ich w miejsce w którym czekałem z nożem w ręku...
Mógłbym tak jeszcze długo i o każdej misji Phantom Pain. Aktualnie mam zresztą konkretny problem bo siedzę na górce i nie mogę się zdecydować, czy ściągnąć rakietą patrolujący bazę helikopter, czy poczekać do nocy, by się do niej zakraść. A może metodycznie omijać kolejne patrole w kartonie, i założyć kilka ładunków C4 na zasilaniu ich systemu radiowego, by nie mogli wezwać posiłków?
Czego bym nie wybrał, wiem że spotka mnie coś zupełnie innego niż was podczas przechodzenia MGSV. Wiem też, że następstwa tych zdarzeń będą tak nieprzewidywalne, że nawet planując przez godzinę co i kiedy zrobię i tak zostanę w pewnym momencie zaskoczony – albo szansą na szybkie dotarcie do celu, albo przyparciem do ściany, które zaowocuje niesamowitą demolką.
Obecnie mam zrobione mniej niż 1/3 fabuły i 1/4 misji pobocznych. Na samą myśl o tym ile wyzwań mnie jeszcze czeka uśmiecham się sam do siebie bo na liczniku gry jest 26 godzin.
Mam też pewność, że na dzień dzisiejszy gram w grę roku. Grywalną jak Bloodborne, obszerną jak Wiedźmin 3.
0 Komentarzy