W USA trwały protesty przeciwko wprowadzeniu przepisów likwidujących tzw. "wolność w sieci". Niestety nie przyniosły one rezultatu, a Federalna Komisja Komunikacji dopięła swego.
O co konkretnie chodzi? W jeszcze obecnym stanie cała sieć działa na takiej samej zasadzie jak chociażby prąd - płacisz tylko za samą usługę, a nie sposób jej używania. Rezygnacja z tej zasasdy w praktyce może oznaczać, że jakiś usługodawca internetowy ograniczy swoim klientom dostęp do konkretnych stron, VOD, a nawet spowolni prędkość transferu dla danych usług.
Administracja Baracka Obamy dwa lata temu przyjęła stosowne poprawki gwarantujące "Net Neutrality", ale Donald Trump za sprawą odpowiedniego organu postanowił cały pomysł znieść.
Teraz w ramach "wolności internetu", to operatorzy zdecydują za nas do jakis stron potrzebujemy dostępu, a do jakich nie. Jedyny wymóg, to konieczność poinfomowania o tym fakcie danego klienta. Co ciekawe w myśl nowych przepisów dostawca może zaoferować pakiety danych dzięki, którym wszystko wróci do starych zasad. Za dodatkową opłatą oczywiście.
Obecnie na wszelkiej maści portalach społecznościowych trwa istna zadyma w ramach, której Amerykanie nie zgadzają się na owe zmiany.
Warto zaznaczyć, że całe zamieszanie na ten moment dotyczy wyłacznie USA, a Europa pozostaje bezpieczna. Jednak nie wyklucza się wprowadzenia podobnych rozwiązań w przyszłości także na Starym Kontynencie.
3 Komentarze
Kto?
"dotyczy wyłacznie USA" No raczej nie.... dotyczy każdego kto łączy się z serwerami znajdującymi się w USA... czyli praktycznie każdego użytkownika internetu.
To będzie śmieszne i żałosne, jeśli wprowadzą to także w UE. Bo USA tak ma to znaczy dobre. Mam nadzieję, że jeszcze rozum mają.