Dead or Alive 5 Last Round - Recenzje

13
Cascad

Tecmo Koei postanowiło za wszelką cenę pokazać, że Dead or Alive wciąż jest istotną marką na rynku bijatyk. Dlatego czuć, że w piątą odsłonę serii włożono sporo pracy, która mimo wszystko nie wystarczyła do zawojowania PS3 i X360. Postanowiono jednak spróbować jeszcze raz i przenieść grę na XOne, PS4 i PC, dodając jej dopisek Last Round.

 

Jeżeli jeszcze o tym nie wiecie to bijatyki były kiedyś „królewskim” gatunkiem gier i gromadziła się wokół nich ogromna społeczność, która potem cały dniami męczyła swe ulubione tytuły na automatach i konsolach. W tamtych (wspaniałych) czasach pojedynek między serią Tekken i Virtua Fighter naprawdę rozgrzewał ludzi do czerwoności. Dead or Alive pojawiło się chwilę po nich, łącząc dość luźne podejście do zabawy z TK z systemem sterowania VF – i jak widać pomysł chwycił, bo mijają lata a my możemy testować piąte numerowane wcielenie serii „Żywy albo Martwy”.  

 

 

Sednem zabawy jest tu oczywiście pojedynkowanie się z innymi zarówno w modelu jeden na jednego jak i w drużynach dwa na dwa (czyli w w trybie TAG). Do dyspozycji mamy zarówno rozbudowany tryb fabularny, w którym przeskakujemy między kolejnymi postaciami biorąc udział w turnieju oraz luźniejsze formy zawodów. Przewodzą im oczywiście znane i wciąż wciągające tryby Arcade, Time Attack i Survival – z których każdy posiada wariację grania pojedynczą postacią i dwuosobową drużyną.

 

Magia Dead or Alive leży jednak w systemie: przyciski rozłożono według klucza: cios ręką, nogą, kontratak i rzut. Wciskanie dwóch przycisków akcji naraz wywołuje ciosy specjalne, które często są albo silniejsze albo mają większy zasięg. Całą zabawę nakręca tempo gry, w którym błyskawicznie nacieramy (szybkie postaci naprawdę wypluwają z siebie kolejne ciosy) lub szukamy okazji do przechwycenia ataku przeciwnika. Oczywiście jest to trudniejsze niż zwykłe blokowanie, ale też  wychodzi o wiele częściej niż w konkurencyjnych bijatykach, w których nie wszystkie postaci mają umiejętność przechwytywania ataków. W DOA jest to podstawą i każda postać może – jeśli tylko  odpowiednio wyczujemy czas i wysokość wrogiego uderzenia -  wyprowadzić szybką kontrę, przerywając morderczą kombinację. Animacje tych zagrań są wyjątkowo efektowne i stanowią dodatkową nagrodę naszego refleksu.

 

 

Sprowadzając to do najbardziej podstawowego poziomu; mechanika walki Dead or Alive 5 to zabawa w kamień, papier i nożyce, o wiele bardziej bezpośrednia niż w konkurencyjnych seriach. Dzięki temu łatwo przyciągnąć do pada nowych graczy, którzy przypadkowo wyprowadzą cios na innej wysokości niż chciałby ich skontrować oponent, albo zastosują na nim rzut czy też sami skutecznie „wkleją” kontrę. Z każdym pojedynkiem zauważa się jednak nowe wskazówki dotyczące tego co zrobi przeciwnik. Po kilku godzinach jesteśmy już w stanie z większą dokładnością przywidywać co zaraz nas czeka i ile czasu mamy na wyprowadzenie ataku. Do głosu dochodzi wtedy mistyczne „wyczucie”, bez którego w bijatykach za wiele się nie osiągnie.

 

Oczywiście podobną rzecz można powiedzieć o niemal każdej większej bijatyce, ale w Dead or Alive 5: Last Round naprawdę przejście od zgadywania co się stanie do wyczuwania sytuacji jest niesamowicie płynne. Z byt łatwo jednak nic nie przychodzi i zapoznanie się z 34 grywalnymi postaciami to wyzwanie na dłuuuugie godziny. Na losy meczu wpływa także nasze położenie na arenie (a areny są tu interaktywne i wielopoziomowe), co przy postaciach poruszających się niesamowicie dynamicznie i robiących takie cuda jak choćby rzuty z powietrza czy drużynowe wykończenia (gdy gramy w trybie TAG) tworzy obraz głębokiej gry. 

 

...Ale jej poznawanie i tak zaczyna się od uniwersalnej lekcji „rzut wygrywa z blokiem, ale przegrywa z ciosem; cios przegrywa z przechwytem i jest niwelowany przez blok”. A potem zachodzi się w tym dalej i dalej, i nagle szybkość wciskania przycisków zaczyna łączyć się ze strategią ustalaną przez nasz mózg w ułamkach sekund.

 

 

Ostatnia runda?

 

Dużo postaci i przyjemny system to podstawa, którą udało się Team Ninja (developer) zapewnić – mimo to Dead or Alive 5: Last Round ma też pewne problemy. Przede wszystkim mimo niedawnej premiery trudno znaleźć przeciwników online, a to wielki minus jeśli nie ma się z kim grać. Za to jeśli wpadają do nas znajomi to tytuł ten na pewno się sprawdzi na imprezie. 

 

Wciąż kontrowersyjna jest też sprawa seksualizacji wszystkich bohaterów gry. O ile postaci w bijatykach od zawsze są efektowne, szczegółowe i atrakcyjne dla oka to w DOA5, wiele strojów wojowniczek wygląda tak jakby uciekły z planu prowokacyjnej reklamy lodów. Ewentualnie chwilę przez walką miały sesję zdjęciową do kalendarza z samochodami i motorami, dokładnie takiego który wisi w warsztacie każdego mechanika. Nie chcę w to za głęboko, ekhem, wchodzić bo wiem, że „to tylko taka konwencja” ale muszę zaznaczyć, że trąci to myszką. Bardzo mocno. Zwłaszcza gdy już jakiś czas temu wyszliście się ze szkoły, odebraliście ostatnie świadectwo i ktoś z boku obserwuje jak gracie w grę z dwoma postaciami kobiecymi, o twarzach 16-latek, iz piersiami skaczącymi jak kangury po Red Bullu. Rzecz jasna robią to w strojach ciętych przez fetyszystów. Przeważnie... bo są też „normalne”, ale nie zmienia to faktu, że grając w Dead or Alive 5 można wzbudzić sporą konsternację wśród nie-graczy oglądających to przez chwilę z boku. Wiecie, to tak jakby ktoś was przyłapał na oglądaniu anime, akurat w momencie w którym na ekranie wyskakują różowe serduszka, bohaterce wiatr podwiewa sukienkę, a widzący to bohater dostaje wytrysku krwi z nosa – wszystko to w akompaniamencie cukierkowatego j-popu. Takie rzeczy zdarzają się nawet w dobrych produkcjach, ale chyba wszyscy wolelibyśmy żeby tak się nie działo bo przez to trudno je potem pokazać komuś kto mógłby się nimi zainteresować.

 

 

Zaznaczam jednak, że kwestia prowokująco wyglądających postaci nie wpływa na ocenę końcową, chciałem tylko wyraźnie zaznaczyć ten problem. I to, że jest on głównym powodem dla którego Dead or Alive 5: Last Round wciąż jest traktowane bardziej jako „ta gra ze skaczącymi cyckami”, a nie „ta świetna bijatyka od Tecmo”. Wielka szkoda, bo zdecydowanie bardziej zasługuje na to drugie miano (w czym pomógłby chociaż jakiś tryb umożliwiający na wyłączenie żenującej części otoczki tego tytułu).

 

 

Pardon, komu w ryja?

 

Pogodziłem się już z tym, że bijatyki nie powrócą do swej dawnej chwały ale wiem, że wciąż mają własną mocną społeczność, która je wspiera. I nawet w niej nie widać zbyt wielu popleczników Dead or Alive, dlatego należy wyraźnie zaznaczyć, że jest to wyjątkowa seria. Uczciwie jednak zaznaczę, że od czasu ustanowienia w niej pewnych standardów przez trzecią część (2001) nie zmieniła się jednak zbyt mocno. Oczywiście w Last Round podkręcono jej tempo i dodano tonę nowych zawodników, ale to wciąż ta sama gra trzymająca się własnej drogi. 

 

Choćby dlatego warto ją poznać i zobaczyć te wszystkie wspaniałe ruchy w akcji. Pod względem animacji oraz zażartości pojedynków jest to bowiem tytuł, któremu należy się miejsce wśród czołówki bijatyk z ostatnich kilku lat. Do boju!

 

Dead or Alive 5 Last Round

Ocena
8
Wasza ocena
6.9
Oceń grę
  • Plusy
  • Dynamiczność
  • 34 postacie
  • Połączenie przystępności i głębi systemu walki
  • Dużo do odkrycia
  • Minusy
  • Kłopoty ze znalezieniem przeciwników online
  • Przesadne roznegliżowanie wojowniczek, gra "jedzie" na fetyszach
O autorze
CascadCascad
3215 22

Prawdziwy entuzjasta gier, który uwielbia z nich szydzić, żartować i nakręcać się na kolejne premiery. Piszę dla was newsy, raporty, recenzje… lubię oryginalne pomysły, dziwactwa i cały czas jestem na czasie. 

1 Komentarz

awatar
stellarfox (gość) 8 lat temu

tylko dla czego tak spartolili multi

0 Odpowiedz

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]