Call of Duty: Infinite Warfare – recenzja - Recenzje

05
Piechol

Call of Duty nie trzeba nikomu przedstawiać. Przez lata seria wyrosła na prawdziwego tasiemca, który cały czas próbuje być świeży i nowatorski, ale z mizernym skutkiem. Jednak mimo wszystko za każdym razem sprzedaje się po prostu wyśmienicie. Nieważne czy to realia drugowojenne czy współczesne czy niedaleka przyszłość. Gdzie tkwi sekret? Tego nie wie na pewno nikt, ale zapewne dużą rolę odgrywa tutaj uzależniający jak diabli tryb multiplayer. Jak w tym roku wypadła najnowsza odsłona zatytułowana Call of Duty: Infinite Warfare? Zapraszam do przeczytania poniższej recenzji.

 

Mass Effect of Duty

 

Tym razem ekipa z Infinity Ward postanowiła pójść w zupełnie inną stronę niż zrobiła to konkurencja w postaci Battlefielda 1. Kiedy tam cofnięto się do I Wojny Światowej, to tutaj dokręcono czasową śrubę i kiedy w Advanced Warfare mogliśmy cieszyć się arsenałem niedalekiej przyszłości, tak tutaj akcja przeniesie nas jeszcze dalej, w bardzo odległą przyszłość, kiedy ekspansja ludzi sięgnęła dalekich zakątków kosmosu. A ci już zdążyli tam nabałaganić. Nie trzeba przypominać, że takie podejście spotkało się z falą krytyki w Internecie. Przez fora, komentarze, vlogi i wszystko co pozwala uzewnętrznić swoją opinię szerokiemu gronu odbiorców, przewaliła się istna lawina hejtu. Przecież to nie może się udać. Call of Duty i lasery, blastery? Dziękuję postoję. Ale tutaj niespodziewanie czeka nas bardzo miłe zaskoczenie. Bo wizja przyszłości wysnuta przez ekipę z Infinity Ward może się podobać (oczywiście pomijając konflikt zbrojny, który jest integralną częścią każdego CoDa). Widać, że proces myślowy towarzyszący powstawaniu przedstawionego świata był naprawdę intensywny. To chyba najbardziej spójna wizja przyszłości z jaką się ostatnio spotkałem. Nie ma tutaj tylko pełnego sci-fi, ludzi ubranych w jednakowe bezpłciowe stroje, budynków, które wyglądają tak jakby ktoś wiecznie traktował je nabłyszczaczem i broni wydającej dźwięk bzzzzzt, zamiast klasycznych wystrzałów. To tylko elementy, które przeplatają się idealnie z tymi, które są nam znane obecnie. Przecież nie da się totalnie pogrzebać tego co stanowiło podwaliny istnienia społeczeństwa przyszłości. Co powiecie na przykład na taką scenę: dzielnica niczym stare miasto, z kamienicami, brukowaną drogą i rosnącymi gdzieniegdzie drzewami. Na ziemi radośnie wiwatują ludzie, bo nad ich głowami przelatuje cała flota statków kosmicznych zjednoczonych sił ziemskich, które są tak ogromne, że przesłaniają słońce na długo zanim przelecą. I wszystko to wypada naturalnie. Trzeba przyznać, że to się w Infinite Warfare udało. Bardzo dobrze, bo tryb dla jednego gracza jest najlepszą częścią tej odsłony, a bez dobrze wykreowanego świata to po prostu nie mogłoby się udać.

 

 

Wcielamy się w rolę Nicka Reyesa, dowódcę oddziału KOSA (tak, większość nazw w grze jest spolonizowanych i do tego gra jest w pełni dubbingowana w naszym rodzimym języku. Całkiem przyjemnie dla ucha, warto dodać), który szybko zostaje awansowany do stopnia komandora, bo Call of Duty: Infinite Warfare w kwestii konfliktu zbrojnego nie próżnuje i zaczyna z grubej rury. Wywodzący się z Marsa Front Obrony Kolonialnej dowodzony przez generała Kotcha (choć bardziej pasowałoby tu: imperatora) pragnie bowiem zniszczyć wszystkich Ziemian i raz na zawsze oderwać się od wszelkich powiązań z naszą planetą. Już po pierwszych paru minutach poznajemy naszego antagonistę, w jego rolę wciela się Kit Harrington (Jon Snow z Gry o Tron), i jest on typowym przykładem dyktatora, tylko że tym razem nie na skale globalną, ale na skalę całego Układu Słonecznego. Jego poczynania prowadzą do zniszczenia większości floty kosmicznej Ziemian, dlatego też Reyes zostaje awansowany. Zostaje dowódcą jednego z pozostały statków – Retribution – i rozpoczyna się kontrofensywa Ziemian. Fabuła epicka niczym w Mass Effect, ale oczywiście to nie jedyne skojarzenia jakie mogą się nasunąć z tą konkretną serią. W tej odsłonie Call of Duty możemy wybierać cele jakie przyjdzie nam zaatakować (misje), rozsiane po wszystkich zakątkwach naszej galaktyki, więc jeżeli ktoś poczuje się jak Shepard w FPP, to nie będzie to w ogóle dziwne. Oprócz tego komicznym powiązaniem z grą BioWare są loadingi ukryte w windach. Znowu czekają nas długie podróże w płaszczyźnie pionowej przepełnione miałkimi dialogami lub ciszą. A można by pomyśleć, że te czasy już minęły i ludzkość wreszcie wymyśliła jakiś sposób transportu wertykalnego szybszy od najwolniejszej windy świata (albo deweloperzy znaleźli inny sposób na ukrycie loadingu). Jednak to nie jedyny archaizm w tym trybie. Jak zwykle skryptów tutaj co niemiara, czasem można odnieść wrażenie, że jest to korytarzowa strzelanka, mimo tego, że okazjonalnie akcja dzieje się w przestrzeni kosmicznej i w stanie pełnej nieważkości prowadzimy wzajemny ogień z wrogiem. A to też osiągnięcie. Szkoda, że niechlubne. Podsumowując część fabularną: zaczyna się obiecująco, wręcz bardzo dobrze, ale w pewnym momencie, kiedy mają się zacząć dziać naprawdę kosmiczne rzeczy, nagle pojawiają się napisy końcowe i czujemy niedosyt. Szkoda, że tego Infinity Ward nie zaczerpnęło z Mass Effect: długości rozgrywki.
 

Nowoczesny multiplayer sprzed lat

 

Nie ma co ukrywać: to właśnie sieciowy multiplayer stanowi o sukcesie całej serii Call of Duty. Sprzedaż napędzają głównie osoby, które po prostu nie chcą być do tyłu w stosunku do innych graczy, którzy rozpoczynają swoją drogę do internetowej sławy (prestiżu) każdorazowo od nowa, wraz z każdą kolejną odsłoną CoDa. Dlatego ten element jest nader istotny. A tutaj niestety mnie zupełnie nie przekonał. Od samego początku komponujemy arsenał naszego żołnierza i tutaj następuje kalka z Black Ops III. Do wyboru mamy bowiem klasy (nazwane kombinezonami bojowymi, w sumie jest ich 6, choć na początku mamy dostęp do 3) i każda z nich oferuje odmienny sposób rozgrywki. Mamy chociażby roboty bojowe, które wykazują się zwiększoną mobilnością, albo ciężkozbrojnych żołnierzy-zakapiorów, którzy świetnie prowadzą ogień zaporowy i robią w drużynie za tanka. Jest w czym wybierać i warto sprawdzić wszystkie klasy, bo może się okazać, że domyślna wcale nie jest dla nas najlepsza. Potem pozostaje tylko spersonalizować ubiór wojaka, dostosować dodatki do broni i atuty (powraca system Pick10) i możemy zacząć siać internetowy mord na masową skalę. I to naprawdę masową, bo rozgrywka przyspieszyła jeszcze bardziej w stosunku do i tak już bardzo szybkich odsłon Call of Duty i przez to trup ściele się gęsto. Możemy biegać po ścianach, wykonywać ślizgi niczym w Vanquish (kto pamięta tę grę?) oraz skakać w powietrzu powtórnie dzięki plecakom odrzutowym. Zwiększona mobilność spowodowała, że przemodelowane zostały również mapy. Mamy teraz dużo miejsc i skrótów, gdzie dostać możemy się tylko przy pomocny biegania po ścianie, zatem jeden moment nieuwagi wystarczy, żeby za naszymi plecami pojawił się wróg, którego jeszcze sekundę wcześniej tam nie było. Areny walk uległy też znacznemu zmniejszeniu, brakuje wielkopowierzchniowych map, ale nawet te małe urzekają swoją scenerią, bo twórcy skorzystali w pełni z uniwersum jakie wytworzyło Infinite Warfare. Walki w kosmosie nieopodal planety, która lada moment może przestać istnieć? Aż miło patrzy się na takie widoki. Szkoda, że tylko przez ułamek sekundy, bo po dłuższym postoju na pewno zarobimy celną serię między łopatki. Tryby rozgrywki to klasyka gatunku, mamy Drużynowy Deathmatch, Deathmatch, Dominację, Znajdź i Zniszcz, Umocniony Punkty, Zabójstwo Potwierdzone, Linię Frontu i Obrońcę. Oprócz tego są też inne niestandardowe tryby, ale tylko z nazwy, bo są one po prostu wariacjami na temat powyższych. Oczywiście w dalszym ciągu zdobywamy rangi i awansujemy, wchodzimy w posiadanie nowych dodatków do broni, bardziej zaawansowanych atutów. Infinity Ward zadbało, żeby w trakcie potyczek online towarzyszyło nam poczucie progresu, bo praktycznie po każdym meczu uda się nam coś odblokować. Nieważne czy będzie to celownik kolimatorowy do ulubionej broni, czy nowy hełm, ale zawsze znajdzie się coś nowego co wpadnie w ręce i spowoduje, że będzie chciało się grać dalej i więcej. I ja w pełni rozumiem takie osoby, które nie będą mogły się oderwać od trybu sieciowego nowego Call of Duty. Ja się po prostu do nich nie zaliczam. Dla mnie panuje tutaj za duży rozgardiasz, czasem przy niegodziwym respawnie można trafić 3 razy do piachu bez możliwości reakcji i to w przeciągu kilku sekund. Jeżeli jednak już uda nam się przeżyć pierwsze kilka chwil, to wystarczy tylko spojrzeć w niewłaściwe rozwidlenie drogi wychodząc zza narożnika, żeby paść martwym. Co prawda po kilku potyczkach szybko można złapać odpowiedni rytm i zasuwać jak po zastrzyku z adrenaliną, jednak na dłuższą metę multiplayer staje się nużący. Może dlatego, że maksymalnie może grać ze sobą jedynie 18 graczy (i to w specjalnym powiększonym trybie zwanym Wojna Naziemna), więc nie są to ogromne batalie na miarę współczesnych gier, choćby konkurencji. Trudno jednakże wyobrazić sobie choćby 32 graczy wraz ze swoimi killstreakami, nalotami, dronami i to w jednym meczu. To byłby totalny chaos. Ale fani Call of Duty znajdą tutaj dla siebie połączenie mobilności z Advanced Warfare z klasami z Black Ops III, a to tej konkretnej grupie osób może się spodobać.

 

 

Nieodzownym elementem trybu sieciowego Call of Duty stały się zombiaki. Tym razem wraz z trzema kompanami zostajemy przeniesieni w lata 80-te, do parku rozrywki, którego motywem przewodnim jest kosmos. Czwórka bohaterów prezentująca karykatury tamtejszych stereotypowych osobowości musi walczyć o przetrwanie odpierając kolejne fale zombie i jednocześnie zapuszczając się coraz głębiej w nowe zakamarki lunaparku. Jest to podejście o wiele bardziej humorystyczne niż w poprzednich odsłonach, w samym parku pojawia się nawet David Hasselhoff, więc można czasami uśmiechnąć się pod nosem posyłając kolejne headshoty w kierunku nie tak znowu martwych odwiedzających. W Zombies in Spaceland pojawiają się również karty umiejętności (albo atutów, jak kto woli), które po uruchomieniu włączają swoje specjalne właściwości. Może to być na przykład samozapłon kolejnych 10 zombiaków, które będą miały czelność nas dotknąć, podwyższone obrażenia w walce wręcz, etc. Rozgrywka jest przez to zróżnicowana i czasem można się poczuć jakby grało się w spin-off Left 4 Dead, czyli jednego z lepszych kooperacyjnych tytułów z umarlakami na pierwszym planie. Czyli można powiedzieć, że lubiany przez wielu tryb z Call of Duty wypadł w tym roku pomyślnie. Można bez obaw zwołać swoją 4-osobową ekipę i bawić się przednio, a o to właśnie tutaj chodzi.

 

 

Przyszłość, która nie nadeszła

 

Call of Duty: Infinite Warfare to nierówna mieszanka. Z jednej strony mamy naprawdę ciekawą kampanię, gdzie twórcy wykorzystali futurystyczne klimaty tak dobrze jak tylko mogli. Walka w kosmosie, latanie Szakalem, towarzyszący nam robot Ethan (w polskiej wersji głos pod niego podkłada świetny Jarosław Boberek), międzyplanetarne konflikty. To naprawdę może się podobać. Z drugiej strony mamy szybki jak diabli tryb multiplayer, który może czasem przyprawić o zawrót głowy, zarówno w tym pozytywnym znaczeniu (masa rzeczy do odblokowania i personalizacji), jak i tym negatywnym (chaos). Na osłodę dostajemy jeszcze zombiaki, które jak zwykle trzymają zadowalający poziom. Czy zatem warto sięgnąć po tę odsłonę już teraz, niewiele po premierze? Tak, jeżeli jesteś oddanym fanem tej serii. Nie, jeżeli szukasz naprawdę dobrej strzelanki, która pochłonie Cię na najbliższe tygodnie. Konkurencja w tym roku pokazała się z lepszej strony. Nie bez powodu do edycji Legacy i DeluxeInfinite Warfare dorzucano zremasterowaną wersję kultowego Call of Duty 4: Modern Warfare. Czyżby tonący brzytwy się chwytał? Bardzo możliwe.


 

  • Plusy
  • Ciekawa kampania w nowym uniwersum
  • Świetna oprawa wizualna
  • Dużo trybów zabawy i rzeczy do odblokowywania
  • Minusy
  • Krótka kampania
  • Chaotyczny multiplayer
  • Korytarzowy gameplay
  • Miałki Kit Harrington
O autorze
PiecholPiechol
456 2
Gra odkąd pamięta. Prawdziwy pasjonat gier wideo. Bardziej narratywista, niż ludolog, jednak nie przejdzie obojętnie obok żadnej gry wartej uwagi. Fanboy konsol wszelakich, sporadycznie grywa też na innych sprzętach. Marzy o tworzeniu gier.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]