• Strona główna
  • Co tyka w głowie indyka – wspomnienia z podróży po mniej komercyjnej części pga 2014

Co tyka w głowie indyka – wspomnienia z podróży po mniej komercyjnej części PGA 2014 - Relacja

00
chinemantis

Kogo choć raz, swoją magiczną różdżką dotknęła indycza wróżka, już na zawsze zostanie przeklęty. Zacznie wyszukiwać perełki na Steamie. Śledzić poczynania małych studio gier. Jarać się jak stodoła na wieść, że jego 13stoletni kuzyn marzy o karierze programisty. Nostalgicznie wychylać mordkę w stronę przeszłości w celu wyszukania inspiracji dla marzeń o stworzeniu czegoś równie za****stego w kreatorze gier dla idiotów jak ostatnio zakupiony indyczek za 2 euro…

 

 

Porażona indyczym prądem, czas, których nie zajmowały mi wykłady ZTG, w większości spędziłam wśród maleńkich, uroczych stoisk w Strefie Twórców Gier Niezależnych. Kilka okrążeń polegających na chwilowym podziwianiu fajnych pomysłów, ochoczo okrasiłam dobieraniem się do prostych gierek, zabijaniu dziwacznych robotów korzystając z dobrodziejstw dolnych kończyn i wypatrywaniu ciekawych staroci przy strefie retro.

 

 

Po powrocie do domu plan był prosty – napisać fajną relację z mojej podróży po świecie indie-stoisk. Wiem, że kto był, ten widział, kto nie był… mógł przeczytać sobie pierdyliard relacji na milionach… no dobra, dziesiątkach, portali – i to nie tylko tych poświęconych głównie grającym społecznościom. A, że siłą perswazji przekonałam nasze portalowe szefostwo do nadania mi godnego tytułu Naczelnego Indyka (pomóżcie mi wymyślić nazwę dla mojej „serii”), sokolim wzrokiem wypatrywałam świeżego mięska z kraju i ze świata. Indycze mięso należy do bardzo zróżnicowanej grupy smakowej, o czym najlepiej świadczył wypełniony nim pawilon i o czym, będą świadczyć moje wspomnienia z wyprawy.

 

 

Salaterki z poczęstunkiem

Piątek co prawda nie świecił pustkami, ale ograniczona ilość ludności pozwoliła mi na wypróbowanie kilku smakowitych gierek czy dostrzeżenie kilku ciekawszych pozycji. Po kilku chwilach od wstąpienia w piękne progi, z oddali nawoływali mnie panowie z Lappz proponujący wypróbowanie swoich gier. Nie będę chwalić się swoimi umiejętnościami (a raczej ich brakiem) i przejdę od razu do pochwalenia ich Lichtspacera, w którego naprawdę grało mi się w nią wybornie do czasu, kiedy chłopcy nie postanowili mi usilnie pomóc. Na szczęście, z czystym sumieniem do gry mogłam wrócić tuż po powrocie do domu, w swoich czterech ścianach, z moją klawiaturą, bez rozpraszającej mnie publiczności.

 

 

Ucieczką od towarzystwa nie okazał się również najazd na Followersów. Po moim gromkim „nie wiem o co chodzi, pie***le to”, czym prędzej podbiegł do mnie dumny przedstawiciel Fat Owl Team tłumacząc mi reguły gry, która okazała się być doskonałą alternatywną dla Clash of Clans.

 

 

Na wiele stoisk bałam się podejść z uwagi na buchającą z nich zajebistość… Na przykład Telehorse kusił swoim Steampunkerem, w którego nie zagrałam stwierdzając, że ściągnę go sobie na tablet, nie dostrzegając subtelnego „Download on the App Store”. Wrrr… nie macie pojęcia, jak bardzo jestem przez to na siebie zła! Podobnie zła jestem przez Gardensy, przy których nie zagrzałam miejsca ani razu, bo zawsze, kiedy przechodziłam obok ich stoiska „ktoś akurat grał”.

Swoją drogą, realizm i główne zamierzenie twórców, świetnie przedstawione zostało na stoisku BestToiletGames, którzy swoje gierki pokazywali gościom na kibelku.

 

 

Kawały mięcha, który wkrótce pochłonę

Gry, które zainteresowały mnie na tyle, by się w nie zgłębić są wyborem, jak na mnie, jako osoby nie tylko nielubiącej wszelakich przejawów multiplayera… dziwnym. Obie, wymagają (albo raczej będą wymagać), sporej dawki zbieractwa, zwiedzania, poświęcania im czasu i mniejszej lub większej kooperacji. Dwa rodzime twory, które mogą mnie w końcu przekonać do MMO, to oczywiście Enidust i Edengrad. Dwie zupełnie inne stylistyki, przy czym, wystarczy przeczytać samiutkie zapowiedzi twórców, by przekonać się, że na obie pozycje z pewnością będzie chciało się poświęcić długie godziny (mam tylko nadzieje, że nie pojawią się tuż przed moją obroną pracy inżynierskiej). Obie gry planuję wrzucić w jakiś z artykulików zestawiających indie, na które czekam (o ile znajdę jeszcze kilka inspirujących pozycji), gdzie opiszę je nieco dokładniej. Póki co, zainteresowanych odsyłam na strony: Enidust i Edengrad

 

 

A na deser…

… Indyki na maty były dla mnie rzeczą, która z całego  PGA 2014 najbardziej podbiła moje serce (co, jak stwierdziliśmy z lubym, ewidentnie wskazuje na to, że się starzejemy). Po krótkim ogarnięciu tematu (mam strzelać nogami?!?!?!), przystąpiliśmy do pobijania rekordów… co niestety, zakończyło się niesamowitą klapą (na co wskazuje zdjęcie poniżej).

 

Wiem, że mój tekst nie wyraził wszystkich emocji związanych z peregrynacją Strefy Twórców Niezalezych, o większości stoisk nawet nie wspomniałam, a o innych z kolei rozpisałam się również, jak na mnie, lakonicznie. Mimo wszystko, wszystkim zmęczonych życiem – lub chodzeniem po zatłoczonych halach, czy zwyczajnych miłośników bardziej niezależnej sztuki gamingowej, gorąco zachęcam na przyszłoroczną, dłuższą wyprawę.


 

O autorze
chinemantischinemantis
60 14

Graczka traktująca swoje pecetowe seanse jako zmyślny substytut koktajlu z czarnego prochu, psylocybiny i tęczowego lukru. Boi się tulipanów, nie cierpi pająków i żyje w swoim własnym science-fiction.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]