Współczesne granie za darmo, czyli jak dziś smakują gry free to play - Publicystyka

00
JohnSnake

Ludowe przysłowie głosi, że za darmo to można co najwyżej po mordzie dostać, chociaż czasami nawet to mija się z prawdą. Czy to samo tyczy się gier free to play? A może jednak darmowy gaming nie jest wcale taki zły?

 

Krótka odpowiedź brzmiałaby: nie, nie jest zły. Do grania nikt nas nie zmusza, a ponieważ darmówki są – cóż - za darmo, to nawet nie wypada jojczyć kiedy coś nam się nie spodoba. Wiadomo, niektórzy developerzy bardzo chętnie wysłuchają głosów krytyki, zwłaszcza tej konstruktywnej, ale kiedy tworzysz coś pro bono to nie jesteś zobowiązany do kierowania się 'wytycznymi' jakiegoś pryszczatego nastolatka z Pcimia Dolnego (no offense). Sprawa wygląda inaczej, kiedy za danym tytułem stoi developer, który tylko czeka na niczego nie spodziewających się graczy, wpadających w sidła 'niby' darmowych gier. Nagle okazuje się, że wola kilkuset hipotetycznych Januszów może mieć moc sprawczą, zwłaszcza gdy to oni zasilają budżet firmy. Vox populi, vox dei? Może.... no ale po kolei.

 

Darmowa nostalgia

 

Załóżmy przez chwilę, że stoicie po dobrej stronie mocy. Nie chcecie piracić, ale niedobrze Wam się robi jak słyszycie o kolejnych niezależnych retro produkcjach, wołających dwadzieścia ojro za wczesną fazę pre-alphy, w której wyprodukowanie ludka składającego się z kilku pikseli najwidoczniej kosztuje miliony monet i trwa pół roku. Chcecie w coś zagrać, podumać nad tym jak to drzewiej było, i chcecie to zrobić teraz. Najlepiej za darmo.

 

Dlatego też mam coś dla Was, moi kochani hipsterzy i hipsterki. Pamiętacie Pokemon Gold & Silver ze starych GameBoyów? Starzy pracownicy Niny zapewne nie, bo od prawie dwóch lat przymykają oko na niezależny projekt Pokemon 3D. Zawartość żywcem przeniesiona z handheldowych hiciorów (i dzieciaki wrzeszczące, że całość wygląda jak Minecraft – bez komentarza), do tego za darmo i z opcjonalnym trybem multiplayer. Całość została zapoczątkowana przez niejakiego 'Nilllzza', który wraz ze swoją kilkuosobową ekipką utrzymuje wszystko w ryzach. Mankamenty? Cóż, całość hula na wersji 0.46 (po ludzku – dość wczesnej) i wiele elementów jest zmienianych, nie działa tak jak powinno... no, po prostu 'the usual' w tego typu koncepcjach. Zamysł świetny, a jeżeli zechcemy wesprzeć go finansowo, to możemy to zrobić na stronie producenta. Dobrowolnie, ma się rozumieć.

 

 

Na potrzeby tego artykułu przypomniałem sobie też o innej gierce, dzięki której możliwy staje się powrót do czasów takich platformówek jak Ghosts'n'Goblins. Wprawdzie jestem szczylem i w 1985 roku nawet nie byłem w planach, ale tak jak każdego młodego obywatela polszy, moje dzieciństwo przypadało na lata dziewięćdziesiąte, a więc siłą rzeczy posiadałem Pegasusa. Wiecie o co mi chodzi, dlatego przejdę do sedna. Istnieje sobie taki mały developer, który naiwnie wierzy że celem gier nie jest zarabianie kasy dla twórców, ale generowanie 'funu'. Dlatego też za darmo wydał niewielką, ale niesamowicie skowyrną (wiem, to nawet nie do końca jest prawdziwe słowo) grę pod tytułem Maldita Castilla. Sześć poziomów pełnych rycerskości, grozy i pikselowatej wrogości. Wszystko stworzone z potrzeby posiadania produkcji rodem z NES-a. Niesamowita inicjatywa, którą – tak jak w przypadku wcześniej wspomnianego Pokemon 3D – można wspomóc z własnej kieszeni.

 

Free to play – our way

 

Nadal pozostańmy w temacie, ale zmieńmy rozdział. Tym razem na nieco bardziej drażliwy i 'dyskusjogenny'. Wspomniałem na początku, że tak długo jak dana gra jest małym projektem, nie możemy narzekać na jej braki – jeżeli tylko developer nie wyciąga swoich łapsk po naszą kasę, dziesięć minut po odpaleniu danego tytułu. Zacisnę zęby i tylko skrótowo przypomnę, jaka sytuacja panuje w większości darmowych gier MMORPG. Wiadomo, że każdy chce zarobić na swoim tytule – można to zrobić z głową, a można być typowym wydawcą gier free to play, wyciskającym z danego tytułu ile się da w ciągu kilku miesięcy i zamykającym go po roku aktywności. Pół biedy, jeżeli przez ten czas każdy zainteresowany faktycznie się przy danej grze pobawił. Ale w tej kwestii bywa dużo, dużo gorzej...

 

Jaka firma w branży growej jest synonimem chciwości? Electronic Arts. Sorry, o 'ulubionym' wydawcy wielu graczy pisałem już w zeszłym roku, ale panom dość ciężko idzie wyciąganie wniosków ze swoich działań. Początek roku zaczęli od nieziemskiego popisu jakim był nowy Dungeon Keeper. Gra przerysowana do granic możliwości, przeznaczona na urządzenia mobilne i – no właśnie – darmowa. Zamiast konkretnej kampanii dostaliśmy loch, który musieliśmy rozwijać i bronić przed atakami innych graczy. W zależności od zasobności naszego portfela, kopanie kolejnych tuneli, wydobywanie surowców oraz inne czynności, mogły trwać od kilku minut (płatne kryształki) do... kilku dni. Rozumiem, że w takie tytuły gra się przez 10-15 minut w drodze do pracy albo na uczelnię, ale niech to chociaż przypomina grę, a nie klikadło w którym każdy ruch wiąże się z wydawaniem hajsu. Drugim sposobem ekipy z EA na ograniczanie przyjemności jest restrykcyjny system w Star Wars: The Old Republic – jak pisałem wcześniej, nie chcę zbytnio rozwodzić się nad grami MMORPG, ale celowo zestawiłem ze sobą te dwa tytuły. W Dungeon Keeper ograniczenia możemy 'przeczekać', natomiast w SWTOR takiej opcji po prostu nie ma. Jeżeli jakiś element pancerza albo fragment mapy (konkretnie artefakty i content na poziom 50+) jest zablokowany, to taki pozostanie póki nie będziemy chcieli za niego zapłacić realną gotówką – wiem, w przypadku The Old Republic niektóre 'przepustki' można zakupić za walutę grową, o ile ktoś je wystawi na aukcji i to za odpowiednią cenę.

 

 

Jest w tym wszystkim pewna bardzo dobra informacja. Wyżej opisane praktyki, które można podpiąć pod określenie pay to win, po prostu zanikają. Owszem, wciąż tu i ówdzie znajdą się jakieś osły, próbujące wcisnąć nam kit, że pancerz dla żołnierza +400% odporności za jedyne dwadzieścia baksów, to jest to co musi koniecznie się w danej grze znaleźć. Takie rzeczy zdarzają się już jednak bardzo rzadko, a tytuły bawiące się w Item Shopy tego typu masowo padają w zastraszającym tempie. Szkoda nawet zawracać sobie głowę takimi produkcjami, większość darmówek bawiących się w bardzo ubogie 'freemium' z Item Shopem po prostu umiera – zdarzają się wprawdzie wyjątki, takie jak APB: Reloaded, który jest trupem wielokrotnie reanimowanym, ale także na niego przyjdzie czas.

 

Uczciwe darmówki, czyli płać jeżeli masz ochotę

 

Skoro pay to win przestaje być częścią darmowych gier, to z czego utrzymują się ich developerzy? Otóż nie muszą się utrzymywać, kasę dostają od rodziców. Chyba, że już ich nie mają, wtedy biorą udział w wyścigu z bezdomnymi, szczurami i kotami o resztki z pobliskiej kebab-budy. Wygląda to trochę inaczej w wypadku ludzi, którzy mają łeb na karku. Przykładowo, Valve prowadzi bardzo ciekawą politykę w grach takich jak DOTA 2 i Team Fortress 2 – ten drugi za darmo dostępny jest już od dłuższego czasu. Sam pamiętam, jak wiele osób wieściło rychły koniec tej produkcji po przejściu na system free to play... a gra jak się miała dobrze, tak nadal nie ma większych problemów. Tak to jest, kiedy gracza płacącego i 'frooba' dzieli w najgorszym wypadku ilość miejsca w ekwipunku, szansa na wypadnięcie lootu i ilość czapek czy innych kosmetycznych pierdół w plecaku.

 

 

Całość można pociągnąć do jeszcze większej skrajności, tak jak zrobiło to Grinding Gear Games z Path of Exile. Za prawdziwe pieniądze w grze kupić możemy co najwyżej nic nie robiącego peta, kosmetyczną skórkę na pancerz oraz dodatkowe efekty czarów bądź ataków. Są jeszcze dodatkowe miejsca w skrzynce, ale nawet standardowe 5 slotów to bardzo dużo. Ciężko mi powiedzieć, jak dobrze na tym interesie wychodzą sami twórcy, ale skoro stać ich na tworzenie dodatkowej zawartości i bardzo częste aktualizacje, to znaczy że nie mają czego żałować. Zresztą, do samego schematu 'pay to win' podchodzą oni bardzo humorystycznie. I chwała im za to.

 

 

Fakt, nie w każdej grze sytuacja wygląda tak różowo, ale developerzy w końcu zaczynają rozumieć pewną rzecz – płacenie za bycie lepszym od reszty jest 'be' pod absolutnie każdym względem, ale już wydawanie pieniędzy w zamian za szybszy progres nikogo aż tak nie zirytuje. Ktoś, kto nie chce płacić, może zdobyć to samo, lecz w późniejszym czasie. Taka filozofia zdaje się przyświecać twórcom Loadouta czy PlanetSide'a 2 – mając styczność z tymi grami, nie odczuwałem żeby ktokolwiek miał nade mną przewagę wynikającą z częstszego korzystania z waluty premium. Jak już dostawałem po tyłku, to tylko dlatego że nie potrafiłem zareagować na czas, a nie przez to że w przeciwieństwie do wroga nie miałem jakiegoś boosta do doświadczenia czy nieco lepszego celownika optycznego.

 

Dlaczego tak lubimy darmowe gry?

 

Lwiej części wymienionych tutaj tytułów nie opisałem w jakikolwiek szerszy sposób, skupiłem się tylko na ich 'darmowości'. Zrobiłem tak, ponieważ pod pewnymi względami można te gry wrzucić do jednego worka – worka zajebistości. Path of Exile jest niczym 'właściwa' kontynuacja Diablo 2, a PlanetSide 2 nawet nie ma swojego odpowiednika w świecie płatnych gier. Darmówki błyszczą i pokazują, że już dawno temu odcięły się od bardzo krzywdzącej łatki śmieciowych gierek, które albo bawią przez pięć minut, albo chcą z nas wydoić całą kasę. Mało ważne, czy chodzi o zajmującego długie godziny MMOFPS-a, czy o tworzoną przez kilka osób retro-platformówkę – nikt nie będzie mieć wyrzutów sumienia, jeżeli tytuł ostatecznie okaże się drętwy i wyląduje w systemowym koszu. Jesteśmy skłonni przymknąć oko na wady takich gier, ponieważ nie płacimy za nie. Jest to przywilej, którego pudełkowe gry najzwyczajniej w świecie nie mają. I właśnie na tej myśli chciałbym moje wywody na ten temat zakończyć. Odejdźcie w pokoju.

 

Autor: Tomasz 'JohnSnake' Lewandowski

 

Pecetowiec i fan sieciówek – głównie strzelanek i gier MMO. Wierny wujkowi Newellowi, wieloletni posiadacz konta Steam i ciągle rosnącej kolekcji gier na tej platformie. Jego ostatnią konsolą było pierwsze PlayStation, dlatego też z konsolami jest nieco na bakier. Nie jest to jednak kwestia ideologiczna, w bliżej niesprecyzowanej przyszłości planuje zakup PlayStation 4 – Sony always in his heart. Maniak seriali wszelakich. Dobrym filmem też nie pogardzi. Kulturoznawca z przypadku, póki co nowe kultury poznaje głównie w kolejnych pubach i na przystanku Woodstock. Za bardzo lubi pizzę i dobre piwo. Niektórzy mogliby uważać, że za młodu wpadł do kociołka z 'marihuanen' i dlatego nierzadko pierdzieli głupoty, ale jako redaktor stara się pokazać z trochę bardziej ogarniętej strony.

 

O autorze
JohnSnakeJohnSnake
707 9
Pecetowiec wierny wujkowi Newellowi. Fan sieciówek, 'rogalików' i sandboxów. Serialowy maniak. Wieczny poszukiwacz dobrego kina science-fiction oraz fantasy. Oprócz tego lubi dobre żarcie i jeszcze lepsze piwo. Innymi słowy – typowy nerd.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]