Ja i gra - czyli mój mały rytuał związany z graniem - Publicystyka

00
sandmann21

Z racji, iż gry w naszym kraju nierzadko kosztują ćwierć wypłaty, każdą nową płytkę w kolekcji traktuje się zazwyczaj z dużym szacunkiem. Nie inaczej jest i w moim przypadku, a moja przesadna dbałość o ten dość drogi kawałek plastiku, objawia się szczególnie podczas obcowania z nową grą.

 

Pierwszym krokiem, jaki robię przed nabyciem jakiejkolwiek gry jest oczywiście sprawdzenie wszelkich informacji i recenzji o owej produkcji. Sęk w tym, aby nie przesadzić z nadmiarem gromadzenia takich danych, gdyż w obecnych czasach możemy bardzo łatwo popsuć sobie rozgrywkę poprzez oglądnięcie jej na jutubie. Oznacza to, że każdą recenzję przewijam zazwyczaj na sam koniec tekstu, wyłączam 9GAG’a a gameplay’e oglądam tak jak zazwyczaj ogląda się pornosy: pierwsze 5 minut, potem parę minut ze środka a następnie szybki rajd na koniec. Krótko mówiąc, gdy bardzo chcę zagrać w jakąś grę, schodzę lekko pod radar i unikam nadmiernego przebywania w sieci.

 

Kolejny krok, gdy upragniony krążek jest już w moim posiadaniu, to odpowiednie rozpakowanie zakupu. Nie wiem jak inni, ale ja uwielbiam to uczucie, gdy z nowiusieńkiej gry zrywam taśmę z wytłoczonymi małymi logami PS3 a wraz z nią folię ochronną. Czuje się wtedy jak jakiś władca łamiący pieczęć na kopercie, którą z odległej krainy przywiózł nam ledwo żywy goniec. Myślę o tym ile sekretów i tajemnic skrywa przede mną ten pakunek, który przebył pół świata by ostatecznie wylądować w moich rękach.

 

O tak! Niech dzieci odwrócą wzrok! Jesteśmy świadkami aktu rozdziewiczenia.

 

Potem następuje krótkie kartkowanie równie krótkiej instrukcji. Wielka szkoda, że te kilka stron papieru jest przez wydawcę wciąż traktowane, jako zło konnieczne. Papier nie jest przecież drogi i bardzo chciałbym kiedyś w pudełku znaleźć książeczkę, która oprócz opisania ostrzeżeń o epilepsji fotogennej, scharakteryzowałaby także świat przedstawiony i postaci – i to najlepiej w kolorze.

 

Czasem odnosze wrażenie, że ta książeczka to taki awaryjny papier toaletowy. Innej funkcji nie widzę.

 

Ostatni krok to oczywiście pierwsze uruchomienie. Zazwyczaj czekam z tym momentem, aż będę miał parę godzin dla siebie, bo to nie przystoi dziewiczą rozgrywkę ograniczać tylko do krótkiej chwili. Do tego zawsze zasłaniem okna, aby przypadkiem promyk słońca nie zepsuł mi imersji z grą oraz podłączam kino domowe żeby nie ominął mnie żaden, nawet najcichszy, dźwięk. Mało tego. W odróżnieniu od każdego późniejszego włączenia, podczas tego pierwszego razu, nie omijam żadnej sekundy wprowadzenia, a loga producentów i deweloperów wywołują u mnie tylko odruchowy uśmiech na paszczy. Analogicznie postępuje w przypadku ukończenia gry, gdzie żadne nazwisko z listy twórców nie jest przeze mnie pomijane.

 

Mimo, iż potem strasznie mnie te loga denerwują, to podczas pierwszego z nimi zetknięcia jestem wniebowzięty.

 

Może to nerwica natręctw, a może swego rodzaju hołd dla twórców gier, ale dopiero po odbębnieniu całego powyższego rytuału, gra jest dla mnie skończona. Mam grubo ponad setkę ukończonych gier na karku i nie trafiła mi się jeszcze żadna produkcja, którą potraktowałbym inaczej.

 

A czy Wy macie jakieś rytuały związane z graniem? 

O autorze
sandmann21sandmann21
67 7

Fan komiksów, kinematografii i gier, w które gra odkąd pamięta. Pykał praktycznie na każdej platformie od SNES, poprzez PSOne, na PC kończąc. Obecnie zamienił myszkę i klawiaturę na pada od PS3 i z dumą nazywa się konsolowcem.

0 Komentarzy

Dołącz do zespołu Gamedot

Jesteś graczem? Interesujesz się branżą gamingową? Chciałbyś pisać o tym co Cię interesuje?

Dołącz do redakcji gamedot.pl i dowiedz się co możesz zyskać. Prześlij nam próbny tekst i kilka słów o sobie na adres [email protected]